„Jeśli chcesz żyć, musisz nauczyć się umierać.”
Zastanawiam się czy czytałam tę samą powieść, co większość recenzentów, nieszczędzących nad nią zachwytu. Nie jestem w stanie uwierzyć, że autor, którego podziwiam od ośmiu lat i który napisał „Zaklinacza” mógł wyskrobać coś takiego! Mój zawód jest tym większy, że za każdym razem wypatruję książek tego autora niczym kropli wody w czas suszy.
Pietro Gerber zajmuje się hipnozą dzieci. Kiedy dostaje telefon z Australii, w sprawie dorosłej pacjentki, doktor Theresa Walker stawia go w patowej sytuacji – musi zająć się kobietą. Hanna Hall twierdzi, że jako dziewczynka zabiła swojego braciszka, lecz tego nie pamięta. Hipnoza ma pomóc jej się z tym uporać. Kobieta nie pamięta za wiele z tego okresu, jedynie pięć zasad, których musiała przestrzegać; oraz kochających rodziców, na których całkowicie była zdana. Po latach wraca do Florencji, by uporać się z traumą i odnaleźć grób swojego brata.
Pietro Gerber zostaje uwikłany w sieć kłamstw, zaś opowieści o czarownicach i „eliksirach zapomnienia”, jakie mu opowiada tajemnicza Hanna, wcale nie pomagają mu odróżnić prawdy od kłamstwa; do tego kobieta niebezpiecznie zbliża się do jego rodziny i okazuje się, że zna jego sekrety. Czy Hanna jest tym za kogo się podaje?
Przyznam szczerze, że ta historia niczym mnie nie powaliła. Po autorze spodziewałam się czegoś znacznie więcej.
Zacznę do tego, że fabuła jak jedna z wielu. Nie zdradzając za wiele napiszę, że już od samego początku można dojść do końcowej konkluzji, zaś element zaskoczenia, który miał nam zaserwować na sam koniec autor z niczym tak naprawdę nie zaskakuje. Konstrukcja fabuły nie została w ogóle przemyślana. Mam wrażenie, że autor wymyślił, ją na przeczekaniu w pośpiechu przed wydawcami, lub co gorsza napisał na kolanie z nadzieją, że tym razem znów wygłoszą peany na jego cześć. Nie tym razem Drogi Panie! Przynajmniej z mojej strony.
Nie było także tego napięcia, które zawsze gnało mnie dynamicznie naprzód, powodując jednocześnie gęsią skórkę. Zabrakło mi palpitacji serca, tego całego wachlarzu, które czytelnik spodziewa się, sięgając po książkę z gatunku thriller. Po krótkim czasie miałam dość Hanny, jej opowiastek o czarownicach, duchach i innych obcych. Wiedziałam, że cała ta disnejowska paleta nazw to nic innego jak symbole i znaki, i nie należy je czytać dosłownie. Nie przesadzę jednak z patosem, ubolewając, że to wszystko byłoby jakoś do przełknięcia, gdyby autor skupiłby się także na innych wątkach.
I tu przechodzę do kolejnego punktu. Carrisi także pokpił kompletnie sprawę rozbudowania wątków bohaterów czy sytuacji. Kilka zdarzeń miało potencjał, ale autor wolał pisać o Fioletowej Czarownicy i tych samych rytuałach ze wspomnień dziecka, które nic nowego nie wniosły.
Mój zawód i rozgoryczenie są tym większe, gdyż wracam do lektur po długiej przerwie i do tej przykrej myśli, że nawet Donato Carrisi może się wypalić.
„Najgorsze odkrycie dla każdego dziecka to zrozumienie, że mama i tata nie są nieomylni. Gdy dziecko zyskuje taką świadomość, uprzytamnia sobie też, że jest trochę bardziej samotne w stawianiu czoła zastawianym przez świat pułapkom.”