Cztery opowiadania. Tyle składa się na tę niewielką publikację. Mamy więc losy szalonej Małgorzaty, która – jakby to delikatnie powiedzieć – jest wściekła na męża za to, że dopuścił się zdrady; dalej opowiedziana została historia Agaty, która stara się przywrócić lalki do dawnej formy (co tylko brzmi niewinnie); opowieść o Lenie, która towarzyszy starszej kobiecie w odwiedzeniu grobu wnuczki; i na koniec losy Henryka, który wraz z rodziną znalazł nieludzki sposób, by przeżyć wojnę. Cztery odrębne historie. I Biestat – byt o niejasnym statusie ontologicznym, który określa siebie Panem mroku, czyścicielem zła – który łączy z sobą wszystkie z nich.
Przyznać trzeba, że nie brzmi to źle. Co więc poszło nie tak? Niestety prawie wszystko, ale w szczególności zaznacza się tu nieudolny warsztat pisarski.
Poza wyjściowymi pomysłami mamy tutaj niewiele, a same historie są zupełnie nielogiczne. Niektóre fragmenty znalazły się w nieodpowiednich miejscach – powinny były pojawić się wcześniej bądź później lub można je było zupełnie pominąć. A sztucznego wydłużania opowiadań jest tutaj naprawdę sporo. Znajdziemy wiele zbędnych informacji czy drobno rozpisanych czynności wykonywanych przez agensów. Naprawdę nie obchodzi mnie, ile łyżeczek kawy wsypała bohaterka albo do której szafki bohater schował bułki.
Dalej mamy przewidywalne zakończenia (dla przykładu: jeśli ktoś w swoim życiu przeczytał chociaż z dwie książki, to wie, o którą Tinę chodziło) oraz drewniane i wręcz napawające czytelnika zażenowaniem dialogi. Co więcej nie pozwala się tutaj na refleksję – wszystko zostało prosto wyłożone, dokładnie powiedziane, że: „tak, tak, to jest moralne, bo było tak i tak”. Nie pozostawia się czytelnika z niczym.
Ale myślę: w porządku, skoro fabularnie nie jest dobrze, to może chociaż pozytywnie zaskoczy mnie strona językowa.
Tylko, że tu jest jeszcze gorzej. Przykro mi to mówić, ale ta książka jest zwyczajnie źle napisana. Krótkie zdania proste zaczynają już w pewnym momencie męczyć. Często występuje w nich błędny szyk. Pojawiają się usterki w zakresie poprawności związku zgody i rządu czy zgodności podmiotów w sąsiednich zdaniach. Bolą mnie tautologie i pleonazmy, bolą literówki. Bolą duże bloki tekstu, które spokojnie można było podzielić na akapity. Ale wybaczyć tak poważnych błędów logicznych nie mogę; dla przykładu siostrzenice mają na imię Karolina i Joanna, kilka stron później są już Karoliną i Anną; bohaterka szykuje na kolację białe wino, stronę później pije czerwone. To tylko dwa z przykładów, które mogłabym wyliczać, a które nawet mniej sprawne oko powinno dostrzec, co niestety wskazuje, że zawiodła tutaj nie tyle autorka, co korektorka publikacji.
O drobnych błędach przy składaniu książki już nie będę się rozpisywać, gdyż zwyczajnie giną one pod naciskiem wszystkich innych zażaleń, jakie składam w kierunku Zła się nie ulęknę.
Czy byłam wystraszona podczas czytania? Jedynie tymi wszystkimi błędami.
Oczekiwałam horroru. Dostałam ból głowy i okazjonalny śmiech żenady.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.