Ciężka sprawa, ale będę okrutna. Lubię książki trzymające w napięciu, takie przeszyte tajemnicą i mrokiem co powodują gęsią skórkę i wywołują przejmujący strach… ale niestety, tą pozycją jestem przerażająco zawiedzona. Książka „Zła się nie ulęknę” ogólnie mówiąc budzi we mnie wstręt, obrzydzenie i jest idealnym przykładem horroru, który nie zachwyca mnie swoim „pozytywnie strasznym klimatem” Zawiera cztery historie o tytułach: Szaleństwa Małgorzaty, Laleczka, Wszystkich Nieświętych oraz Smakosz. Pomimo tego, że te opowieści nie są ze sobą powiązane bezpośrednio przez tych samych bohaterów czy wydarzenia, tak wiąże je wszystkie pojawiająca się w kulminacyjnych momentach tajemnicza istota przedstawiająca się jako: Biestat.
Początek był tragiczny i w dodatku mocno oklepany. Opowieść o szalonej Małgorzacie, która chciała zemścić się na niewiernym mężu i jego kochance brzmi samo w sobie jak chleb powszedni. Mniej oklepany może był plan zemsty, bo w końcu nie każda wkurzona i zdradzona kobieta ćwiartuje swego chłopa, postanawia go zmielić i dać psom na pożarcie, a wybrane „czułe” fragmenty ciała podrzuca jego nowej wybrance do bagażnika żeby sobie z nimi jeździła…Urażona duma, nienawiść i wymierzanie sprawiedliwości które ma przynieść upragnioną ulgę. Do tego jakieś uprawiane czary, uroki i obrzędy rzucane przez koleżankę Małgorzaty na nią z czystej zazdrości i również zemsty. Totalnie porypana historia w dodatku stylistycznie jakoś mi też nie leżało. Przykładem jest stwierdzenie mordowanego, który „modlił się w duchu, aby była to szybka i powolna śmierć”- Nie no, ciekawie wykluczające się stwierdzenie… Chociaż książka jest bardzo krótka miałam zamiar po tej jednej opowieści już nie brnąć dalej… ale zabrnęłam.
I stał się cud. Druga historia „Laleczka” wprawdzie również drastyczna w opisach co do niszczenia ludzkiego ciała… ale jak na horror przystało z odpowiednim smakiem i mrocznym klimatem. Szybko zostałam wkręcona w życie Agaty, która to stała się właścicielką starego domu po zmarłej ciotce. Pomysł z ożywieniem laleczek i naciski tajemniczej postaci oraz zakończenie zupełnie trzymające się kupy sprawiło, że cały niesmak z początku przemienił się w nadzieję, że jest szansa… by ta książka nie okazała się całkowitą pomyłką… (Tutaj za dużo nie chcę zdradzać, bo warto samemu poczuć nastrój akurat tej opowieści)
Z entuzjazmem przeszłam do „Wszystkich Nieświętych” Początkowo zapowiadało się doskonale. Cmentarz wieczorową porą i zakochana para, która chwilowo musiała się rozłączyć. Wątek Leny rozbudowany w świetnym stylu przez spotkanie z tajemniczą staruszką, która prosi o pomoc… Wtedy zaczynają się dziać „straszne” wydarzenia, wraca pewna sytuacja z przeszłości dziewczyny i czekająca ją za to kara. Byłoby wszystko super, gdyby nagle wątek jej chłopaka się nie urwał. Można było to jakoś rozwinąć, połączyć i sprecyzować dokładniej, ale nie. Wydawało mi się, że autorka chce bardzo straszyć swojego czytelnika, ale wymyślając jedno… zapomina o czymś co wcześniej szło w innym kierunku, jakby zupełnie się ze sobą nie łączyło tak jak wcześniej udało się jej to w „Laleczce”.
Z mieszanymi uczuciami przystąpiłam więc do ostatniej wieczerzy… czyli ostatniego opowiadania o „Smakoszu”. Prawdziwa uczta, a daniem dnia okazała się pyszna (ludzka) wątróbka z ziemniakami. (!!!!!) Tak, jeśli teraz ktoś myśli, że mnie po*ebało to sama męczę się, żeby ubrać w słowa ten horror opowiadający o kanibalach, którzy byli z tego dumni i podkreślali, że to najlepsza decyzja jaką w życiu podjęli. Ojciec, który uczy syna jak odpowiednio ciąć człowieka żeby lepiej mięso smakowało oraz tłumaczy jakie części są najlepszym kąskiem… w dodatku można przeczytać coś takiego: „Traktował więźniów będących po drugiej stronie jak drób, który wkrótce zostanie przez niego zjedzony” Tak, mowa o obozowych więźniach… którym mam wrażenie została w tym przypadku odebrana resztka człowieczego i należnego szacunku czy godności. Syn dorastał i jak na złość zakochał się w więźniarce lecz była to bardzo tragiczna miłość, która chociaż ostatecznie odzwyczaiła go od przyjemności jedzenia człowieczego mięsa, tak ów bohater skończył marnie jak wszyscy zresztą bohaterowie wszystkich czterech opowiadań.
W epilogu pojawił się też komunikat samego Biestata. Uznał, że sprawiedliwość, która dosięgnęła bohaterów, była jak najbardziej zasłużona. (Cóż za pewność siebie) Wspomniał o klątwach rzucanych przez wróżki (Pffff) i zapowiedział, że wkrótce wróci. (Ech.......) Niedowidzenia więc, bo to jakiś wielki bełkot.
Przepraszam że spoilerowałam, bo pewnie zepsułam Wam całą zabawę, ale mnie to nie bawiło. Nie podoba mi się pomysłowość autorki, zupełnie nie w mojej estetyce. Jeśli horror ma opierać się głównie na takiej obrazowej brutalności w bezczeszczeniu ciał i czytelnik ma być tym pochłonięty i zachwycony, to według mnie jest to tanie. Naprawdę prawdziwy sens jakiegoś wewnętrznego mroku staje się tylko tłem, a to powinno według mnie liczyć się najbardziej. Nie wiem jakie jest wasze zdanie na ten temat, ale w razie czego to ostrzegałam…
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.