Boże Narodzenie. Bywa, że w tym okresie coś nowego się rozpoczyna. Na przykład Wingfield powołuje do życia postać inspektora Jack'a Frosta i wikła go w prowadzenie śledztwa w sprawie zaginionej dziewczynki tuż przed Świętami. Tylko nie rozumiem dlaczego po takim wstępie, gdzie można liczyć na stopniowe rozwinięcie akcji - jakby nie było głównego wątku - traktuje się go po macoszemu, a na pierwszy plan wychodzą inne historie. Nie twierdze, że inne wątki są tu zbędne czy nieumiejętnie wplecione, jednak odsuwają nas od pierwszego zdarzenia na tyle, że może z czasem czytelnika przestać interesować co stało się z Tracey. Ale może to tylko moje wrażenie?
W treści dzieję się sporo, mimo iż przedstawione wydarzenia dzieją się na przestrzeni 5 dni. Przy czym nie są opisywane jedynie sprawy, których początek ma miejsce tu i teraz, a ich rozwiązanie przypada na obecny okres i niejako dochodzi do nich przy okazji dzięki interwencji inspektora. Mimochodem, dzięki wpadce posterunkowego wpada na trop w sprawie zniszczonych drzwi w banku. Zaraz potem, szukając dziewczynki we wskazanym przez medium miejscu natrafia na zakopane zwłoki, ale kogoś innego. Można odnieść wrażenie, że Frost nie szuka ofiar czy przestępców, on tylko natrafia na nich niby przypadkiem, dzięki czemu podczas jednego śledztwa odkrywa więcej.
Autor obdarzył swojego bohatera specyficznym humorem, który szczególnie irytuje Clive'a, policjanta oddanego pod jego opiekę. Tego młodego człowieka oburzało zachowanie detektywa, cały czas dziwi się, jak ktoś pokroju Jack'a Frosta mógł awansować na obecne stanowisko. Jednak najczęściej to co pozornie nie pasuje tworzy logiczną całość. A do tego na linii Mullett (szef policji) - Frost iskrzy. Nie wypełnianie rozkazów przełożonego jest kolejną znamienną cechą inspektora. Z papierkową robotą też się nie wyrabia, a raczej traktuje ten obowiązek, jak zbędny dodatek do swej pracy.
To autoironiczny Frost jest tu filarem wśród plejady postaci, gdzie większość została jednak schematycznie ujęta przez Wingfielda. Oczywiście to daje szerokie pole do popisu głównemu bohaterowi, może się jeszcze lepiej wybić na tle innych. Jeśli stworzy się takie warunki to nie dziwi fakt, że polubimy inspektora i w pełni zaczniemy go popierać w jego działaniach. Trochę można czuć się zmanipulowanym przez Autora, jakby narzucał nam swoją wolę byśmy skłaniali się ku jednemu, bo inni bohaterowie specjalnie nie mają szans zasłużyć sobie na wyróżnienie w naszych oczach. Trzeba pamiętać, iż każdy wprowadzany do lektury schemat może przyczynić się do zmniejszenia atrakcyjności fabuły.
Kryminał Wingfield'a ma lekko prześmiewczy charakter, a przynajmniej ja tak go odbieram. Na pewno fabuła została w ten sposób skonstruowana, by raczej bawiła poprzez swego bohatera. Sytuacje sprzyjają uwypukleniu jego cech, jak i reakcjom zachodzącym pomiędzy nim, a innymi postaciami powieści. Na pierwszy rzut oka dostrzega się, że nie chodziło o stworzenie wizerunku supergliny, a policjanta, któremu głównie okoliczności sprzyjają w rozwiązywaniu zagadek.
Niedbale wyglądający Frost przypomina mi inną dość znajomą postać, a mianowicie inspektora Colombo. Choć metody prowadzenie śledztwa obu postaci są inne, to jednak przenikliwość i intuicja oraz znamienny element w postaci płaszcza są tak charakterystyczne dla prowadzących śledztwo, że nie trudno o takie skojarzenia.
Mam obiekcje co do tej pozycji, dostrzegam jej słabe punkty, ale z odpowiednim nastawieniem lekturę można przeczytać z przyjemnością. Ja kolejnej książki tej serii na pewno sobie nie odmówię, choćby po to, żeby sprawdzić, jak dalej będzie sobie radził główny bohater.