Narrator tej historii, sam siebie nazywający Kolekcjonerem Słów, przyznaje się od razu do bazgrolenia. Bazgroli nieuleczalnie, przez całe swoje życie, odkąd tylko odkrył, jak się to robi. Jeszcze wcześniej zaczął kolekcjonować słowa. I z tych pasji właśnie opowiada się czytelnikowi.
To niewielka książeczka. Na stu stronicach narrator przegląda swoje wspomnienia. Ukazuje nam początki kolekcjonowania słów, niezwykłe odkrycia małego dziecka, zadziwionego tym, co je otacza. Poznajemy też młodzieńca wypisującego na murach swój sprzeciw wobec świata, oraz uciekającego przed mglistą rzeczywistością komuny do słonecznej, wiecznie świętującej Grecji. Potem, w nowej już rzeczywistości, odkrywa kolejne pokłady absurdu i inne formy zniewolenia. A wszystko to wspomina z parkowej ławki, na której zamieszkał, by praktykować „infantylne włóczęgostwo” w poszukiwaniu Nieskończoności.
Włóczęga po wspomnieniach jest chaotyczna, jakby przypadkowo wyłaniały się z pamięci. Choć jednak doprowadzają do owej parkowej ławki, symbolicznej emigracji wewnętrznej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że narrator emigrował tak przez całe życie. Uciekał przed ponurą rzeczywistością socjalistycznej Polski, przed labiryntami zbyt bujnej w odczucia Grecji, przed drapieżną realnością nowej Polski kapitalistycznej. Przed tą właśnie Nieskończonością, której równocześnie cały czas szukał.
Ale też w dziwny sposób jej szukał. Początkowy zachwyt nad niezwykłością Słów, z jakiego się zwierza, chyba zabłąkał się w labiryntach jego dalszego życia. Na ile zrozumiałam opisy dziecięcej fascynacji słowem, było to niezwykłe odkrycie tego, że istnieje Sens i Znaczenie. Że słowa mają ogromną moc sprawczą. Że mogą zawierać w sobie prawdę o rzeczywistości. Odkrywanie i eksplorowanie nowych słów było jak odsłanianie pokładów wiedzy o świecie. Konfrontacja już poznanych słów z ich zwykłymi odniesieniami prowokowała młodego narratora do przemyśleń – czy i jak bardzo słowa odpowiadają rzeczom? Czy rzecz widziana z zupełnie nowej perspektywy, w innych okolicznościach, może być nazwana tak samo, czy może zasługuje na nowe słowo? (świetny fragment o obserwacji trawnika z balkonu!) Stąd już tylko krok do rozważań nad tym, jak bardzo nasze słowa determinują to, co i jak poznajemy. Czy są bardziej kluczem do poznania rzeczywistości, czy może tylko wytrychem, skrótem, upraszczającym i zniekształcającym rzeczy? Czy otwierają nas na nieskończoność, czy też zamykają w schematach poznawczych?
Niestety, tego kroku narrator Historii Nie-skończonej chyba nie zrobił. Przeciwnie, wydaje się, że jest bardziej ofiarą słów, niż ich świadomym kolekcjonerem. Zbiera je, ale nie potrafi użyć. A może zbytnio wierzył w ich siłę? Jak wtedy, gdy sprzeciwiał się używaniu słów na korzyść kłamstwa. Sam jednak po czasie stwierdza, że ów młodzieńczy bunt był bez sensu – słowa winne były obronić się same przed nadużyciem. A jednak się nie obroniły. Może to dlatego swój powrót do Polski z emigracji opisuje jako zatopiony we mgle. Mgła zasłania widok, nie pozwala nic rozpoznać. Jakieś niewyraźne kontury wyłaniają się na chwilę, ale nie wyjawiają swojego znaczenia; obserwator nic nie rozumie.
Można odnieść wrażenie, że narrator w tej mgle utknął na dobre. Nie tylko nie rozumiał przemian pod powierzchnią socjalistycznego złudzenia. Nie pojął także innych znaków, jakie dawał mu świat. Przytacza kilka ciekawych historii ze swojego tułaczego życia; trudno jednak uznać, że czegokolwiek się z tych zdarzeń nauczył. Potrafi je tylko powtarzać, na nowo ubierać w słowa. Stały się dla niego obiektem bazgrolenia – bezustannego przepisywania, z którego, jak się wydaje, niewiele wynika. I może właśnie przez to bazgranie nie jest w stanie odkryć upragnionej Nieskończoności.
Czym jest ta Nieskończoność? Nie wiem. Ale sądząc po przytoczonej pod sam koniec książki dziwnej, pseudo-mistycznej opowiastce, upragniona przez narratora Nieskończoność jest jakimś bezpośrednim, pełnym uczestnictwem w świecie. Tak jakby można było w pełni odczuwać rzeczywistość tylko zlewając się z nią. Rzeczywiście, cała historia bazgrania, jaką opowiada narrator, jest historią istnienia odrębnego, odsuwającego się od świata, ukrywającego się przed odczuciami za kartką papieru. Tą kartką, do której wszystko przyszpila długopisem. Musi przestać bazgrać, żeby móc poczuć, że naprawdę żyje. I o tym właśnie bazgrze... Zaiste, Nie-skończona to historia.
Może nie zrozumiałam tej książki. Może wcale nie ma tak smutnego przesłania, jakie mi się ukazało. Jednak nawet jeśli dobrze odczytałam rozterki narratora, wcale nie muszę – ja, czytelnik – wpadać w jego pesymistyczny nastrój. Mogę potraktować tę historię jako przestrogę i radę. Co prawda sam tytuł sugeruje, że udręki narratora wcale się nie kończą wraz z ostatnim rozdziałem, że nie uda mu się przeskoczyć z metapoziomu bazgracza do poziomu samego życia. Ale może jednak się uda. Może da się analizować rzeczywistość, porządkować ją i układać na kartkach, a równocześnie pozostać w nią zanurzonym, żyć „prostym i zwyczajnym” prawdziwym życiem.
Z pewnością jest to książka dziwna, pobudza do refleksji i zastanowienia. Nie tylko nad światem, ale i nad tym, w jaki sposób słowa łączą nas ze światem lub od niego oddzielają. Choć wnioski powinno się wysnuwać samemu, skoro przewodnik po tej historii wygląda na kompletnie zagubionego.
Ocena: 6/10