Książka „Inne anioły” została napisana przez Lili St. Crow i wydana w lipcu 2010. Po upłynięciu pół roku sięgnęłam po, jak się zdawało, obiecującą książkę. Akurat byłam zagłębiona w tematyce upadłych aniołów i miałam nadzieję, że ta lektura wniesie coś nowego. Jak bardzo się myliłam…
Akcja rozgrywa się we współczesnym świecie i opowiada o „niezłomnej, silnej Dru” i jej ojcu, który był Łowcą. Znów spadł na mnie jak grom z jasnego nieba oklepany motyw małe miasteczko-zwykła dziewczyna- dwóch chłopaków. Mimo przeczucia, że nie jest to nic ciekawego, brnęłam dalej.
Bohaterzy troszeczkę różnią się od najnormalniejszych ludzi – Dru jest silna, umie posługiwać się bronią i bić się. A, i ma paskudny nawyk bekania, który skutecznie zniweczył moją chęć polubienia jej. Nie dba w ogóle o swój wygląd, włosy czy cerę, co czyni z niej w moich oczach flejtucha. Graves jest wyglądającym na Gota azjatą w fazie dojrzewania, gdzie każda kończyna wygląda jak wyjęta od kogoś innego, jednak Dru rokuje mu „przystojną przyszłość”. Ojciec Dru jest zdziwaczałym po stracie żony Łowcą. Dopiero pod koniec książki nadciąga pierwszy charakter, który mogłam znieść i który polubiłam – Christophe. Młody djamphir, przystojny i pociągający. O, i nie zakochuje się w głównej bohaterce (na razie…).
Utwór jest utrzymany w nastroju pełnym niepewności i poczucia niebezpieczeństwa. Jest wiele wydarzeń, których nie byłam w stanie przewidzieć, co działa oczywiście na plus, jednak brak jakiegokolwiek wątku miłosnego czyni tę książkę dla mnie mniej atrakcyjną. Dru podejmuje też fatalną decyzję i to w odniesieniu do Christophe’a, co sprawia, że zupełnie wymazała cienie mojej sympatii do niej. Akcja toczy się raz szybko, raz powoli, jest ciekawy incydent w szkole i wiele trudnych i zagrażających życiu sytuacji. Nie jeden raz przechodził mnie dreszcz podczas czytania tej książki, czego zabrakło na przykład w „Zmierzchu” obwołanym jako horror. W porównaniu do Sagi, „Inne anioły” mrożą krew w żyłach. Jest jeszcze jedna sprawa, mianowicie kwestia tytułu. „Inne anioły” – miałam nadzieję na świeżą powieść o aniołach, a nie dość że książka miała przytłaczającą atmosferę, to na dodatek nie było tam słówka o aniołach. Pani St.Crow mogłaby uczyć się sztuki dobierania tytułów od pani Fitzpatrick, która ze swoim „Hush, hush” i „Crescendo” jest mistrzynią fachu.
Podsumowując, „Inne anioły” jest to książka, jakich wiele. Oczywiście to, czy spodoba się ona, czy nie jest kwestią gustu, a o gustach się nie dyskutuje. Na pewno nie należy ona do tych książek, które się mi spodobały w chociażby sześćdziesięciu procentach, ale nie jest też na tyle zła, żeby zasługiwać na trzydzieści procent. Sięgnę po następną część, gdy zabraknie mi innych książek, z ciekawości, czy pani St. Crow pogrąży swoją serię, czy też może wyjdzie z nią na salony. Lekturę polecam wielbicielom zombie i wampirów w stylu tych z „Wampiry z Morganville” i czytelnikom pozostawionym z tą książką sam na sam w jednym pomieszczeniu, a w międzyczasie idę sięgnąć po bardziej zajmującą lekturę.