Oto kolejny kryminał, który miałam okazję przeczytać i odchaczyć z mojego stosiku. Książkę otrzymałam od portalu
www.nakanapie.pl i bardzo się cieszę, że miałam okazję pogłębić swoją 'głowę' o literaturę niemiecką, po którą dość rzadko (a może wcale) nie sięgam; było to dość ciekawe i zaskakujące doświadczenie, a ja mogłam zapoznać się z dobrą i wciągającą lekturą.
Paryż Roku Pańskiego 1348. Z Kolonii przybywa młody dominikanin, Ranulf Higden, aby studiować świętą teologię na najsłynniejszym w Europie uniwersytecie. Okrutna zbrodnia u podnóża katedry Notre-Dame, dosięgająca jego współbrata, całkowicie pokrzyżowała te plany. Przeor klasztoru wyznacza mu rolę pomocnika mistrza Filipa, najsurowszego w mieście inkwizytora, który prowadzi w tej sprawie śledztwo. Wkrótce niedoszły student zostaje wplątany w sieć tajemniczych intryg, w których tle pojawia się wielki spisek „dla dobra ludzkości”. Giną kolejne ofiary nieuchwytnego mordercy, a u bram Paryża czai się „czarna śmierć” – dżuma, która w XIV wieku pochłonęła trzeci część ludności europejskiego kontynentu.
Na samym początku, kiedy przymierzałam się do "In nomine mortis" i kiedy zaczynałam czytać, fabuła w ogóle do mnie nie przemiawiałam. Miałam wrażenie, że czytam coś, co nie sprawia mi zupełnej przyjemności i radości, a jedynie się katuję i byłam gotowa odłożyć ją na półkę i nigdy do niej już nie wracać. Cieszę się, że wtedy przez mój upór nie posłuchałam siebie i postanowiłam sobie, że "jeszcze tylko kilkanaście stron, może jednak coś zacznie się dziać", no i wpadłam po uszy, bo książkę skończyłam nad ranem.
Ta książka utwierdziła mnie jeszcze mocniej w przekonaniu, że przepadam za kryminałami. Chociaż parę wątków bardzo mocno kojarzyło mi się z dobrze znanym dziełem Dana Browna - "Kod Leonarda da Vinci", np. zakon templariuszy czy napis, to czytało mi się wyśmienicie i nie mogłam się oderwać od lektury. "In nomine mortis" jest pełna intryg, jednak nie można powiedzieć, że akcja jest dość wartka, ponieważ momentami miałam dość tego, że autor bardziej skupił się na życiu głównego bohatera w klasztorze, niż na zbrodni. Ale pomimo to, kiedy już dostawałam "białej gorączki", on (autor) fundował nam nowe, fascynujące wydarzenie, które tylko dolewało oliwy do ognia.
Niemiecki pisarz, który jest autorem niejednego przewodnika turystycznego oraz zapalonym podróżnikiem, świetnie pokazał szał i panikę w Paryżu, podczas okresu "czarnej śmierci", o której opowiadała nam nauczycielka na jednej z lekcji historii. Również interesującym wątkiem jest samo życie "świętych" Dominikan, które w gruncie rzeczy nie było aż takie czyste i bezgrzeszne. Chodzi tutaj przede wszystkim o główną postać - Ranulfa Hugdena, który po kolei popełnia coraz to nowsze przewinienia i nie jest do końca taki niewinny, jak się niektórym wydaje. Bowiem miasto oferuje wiele atrakcji, na które trudno się nieskusić, a zwłaszcza młodemu i pewłnemu wigoru mężczyźnie...
Cay Rademacher pisze prostym, przejrzystym i bardzo dobrym w odbiorze językiem, dlatego jego dzieło czyta się szybko i zwinnie. Nieraz może doprowadzić człowieka do szału dość często pojawiającymi się cytatami, ale zazwyczaj każda książka ma swoje malutkie minusiki. Jeśli ktoś interesuje się religią, historią albo po prostu jest ciekawy, a o tym okresie nie wie nic to również polecam. Obiecuję, że XIV-nasto wieczny Paryż was nierozczaruje.