Chwile spędzone z powieścią „Wyśniony koncert” zostaną ze mną na bardzo długo. Każde zdanie powieści wlewało się w mój umysł i moją duszę coraz dalej do zakątków tak głęboko schowanych przed światem. Najczulsze moje struny zostały poruszone. Słyszałam orkiestrowe wykonanie „Wyśnionego koncertu”. Czułam wszystkie emocje bohaterów. Antoniusza Dobrowolskiego, zaginionego kompozytora. Sofii, której wielki kompozytor zdeptał marzenie jej życia by z miłości ją chronić i która po latach chce odnaleźć miłość swojego życia. Carmen, zdradzoną i porzuconą żonę wielkiego twórcy. Roberto światowej sławy dyrygenta. Clary, kobiety do której wzdychał a która miała powód by go odtrącać. Cały czas dźwięczało mi za uchem pytanie: co się stało z Antoniuszem? Oszalał? Co takiego się wydarzyło, że spełniając swoje jedyne, największe marzenie i osiągając sukces, nagle zniknął i ze wszystkiego zrezygnował?
Wzajemnie przeplatające się wątki opowiadane z perspektywy głównego bohatera Antoniusza Dobrowolskiego i narratora trzecioosobowego oraz przeplatające się linie czasowe z 1968 i 2018 roku nadają dynamizmu powieści „Wyśniony koncert”. Wyjątkowa, fantastyczna, niepowtarzalna, niezapomniana powieść o przewrotnym losie, jego chichocie, marzeniach tak wielkich, że aż trudno uwierzyć, gdy się spełnią, podróży życia rozpisanej na całą orkiestrę a brak wykonawców, bo odchodzą. Poszukiwaniu siebie i swojej drogi. Determinacji. Rodzinie, która zamiast być wsparciem jest gwoździem do pogrzebania własnych marzeń. Ludzkiej zawiści prowadzącej do najokrutniejszych czynów a których nikt by się po człowieku wykształconym, znanym, bogatym, nie spodziewał. Sławie, pieniądzach, które pozbawiają cnót, wartości i sumienia. Życie między snem a jawą. Miłości do drugiego człowieka tak wielkiej, by zrezygnować ze swoich marzeń. Życiowe wybory, przed którymi nikt nie chciałby stanąć. Życie. Z całą jego wspaniałością i całym błotem, którym jesteśmy obrzucani. Życiu przeszłością i przyszłością a zapominaniu o życiu tu i teraz. Słowa Antoniusza: „Byłem tu i teraz i miałem jeszcze wiele marzeń do spełnienia. A przecież to dzięki nim odnajdujemy w sobie siłę, by wciąż próbować” napełniają nadzieją, gdy wiatr dmucha nam pod żagle, znaczy, że musimy przestawić żagle w innym kierunku, pod wiatr.
Tym samym niezwykle piękna podróż i zwiedzanie największych miast i sal koncertowych w Krakowie, Rzymie, Londynie, Walencji, Barcelonie. Poetycko namalowane miejsca, krajobrazy, ulice, uliczki zapierające dech w piersiach. Przypomniały mi moje chwile w Londynie i Rzymie, choć było to bardzo dawno, a Walencja stała się kolejnym celem na mojej mapie miast do zwiedzania :) Sami oceńcie po fragmencie: „pamiętała, jak kilka lat temu wysiadła na stacji Lisbon Oriente i pomyślała, że nigdy w życiu nie widziała jeszcze tak unikatowego dworca kolejowego. Patrzyła ze zdumieniem na ażurową konstrukcję, kratowy baldachim ze szkła i stali – niektórym przypominający pajęczą sieć, innym rozłożyste drzewa. (…) I wtedy zrozumiała, że Santiago Calatrava to nie tylko architekt, ale przede wszystkim wielki artysta”. Faktycznie na zdjęciach ten dworzec robi piorunujące wrażenie.
Mistrzowskie wykonanie „Wyśnionego koncertu” przez autorkę Annę Bałenkowską. Niepowtarzalna fabuła rozpisana na rytmiczne zdania na kartach powieści jak nuty na pięciolinii. Nagłe zwroty akcji, dynamizm powieści według mnie kwalifikują ją do kryminału a nie powieści obyczajowej. Niebywała wirtuozeria słowem. Bardzo dziękuję Annie Bałenkowskiej za opowiedzenie tej historii i na każdą kolejną powieść będę czekać z utęsknieniem, a „Wiolonczelistkę” szybko nadrobię.
Wydawnictwu Zwierciadło dziękuję za egzemplarz do recenzji.