Gdybym miała opisać fabułę akurat tej powieści, myślę, że najodpowiedniejsze byłoby napisanie, iż bohaterka przywraca do życia swoją starszą siostrę, która zmarła jedynie dwie godziny po urodzeniu. O której słuchała od dziecka i którą żywą chciała spotkać. „Biała elegia" to bowiem poetycki głos o tęsknocie ubranej w nieoczywistą formę. Historia o kruchosci życia, ale i jego sile.
Mało tutaj dosłowności. Przez kolejne warstwy powieści należy przechodzić z uwagą, rozglądając się na boki. W innym wypadku mogą umknąć nam ważne i piękne słowa, których sens będzie dla nas nieczytelny. Trudno chociażby zrozumieć kilka fragmentów odnośnie duszy, gdy nie wie się, że w Korei utożsamiany jest z nią biały motyl, pod którego postacią dusza zmierza w zaświaty (chociażby fragment o właśnie takim owadzie, który bohaterka-autorka zauważyła, a który miał już prawie przezroczyste skrzydła, bo został zbyt długo; jest oczywistą aluzją do duszy jej siostry i rozważań na temat tego, czy jest ona obok). Biel natomiast poza czystością jest uważana również za symbol żałoby, ale żałoby, która podobno mniej ma w sobie smutku, a więcej pamięci o zmarłym. Biel oraz biały motyl to jedynie wierzchołek góry lodowej, jaką przypomina ta powieść. Po jej lekturze spędziłam wiele godzin szukając poszczególnych znaczeń, a potem książkę przeczytałam jeszcze raz i... Uderzyła. Mocno.
„Biała elegia" okazała się bowiem być wybudowaniem nagrobka, którego siostra autorki nigdy się nie doczekała, gdy została pochowana pośród gór („Wierzę, że to najlepsze słowa żeby się pożegnać. Nie umieraj. Żyj" czyli parafraza prośby matki, wypowiedzianej, gdy spoglądała w oczy noworodka). Han Kang użycza jej własnego ciała oraz życia, by choć na moment przywrócić ją światu. Odbudować ją niczym Warszawa została odbudowana po wojnie (o swojej bohaterce/siostrze w posłowiu napisała, że jest kimś, „kto mimo zniszczenia uparcie dąży do rekonstrukcji samego siebie" niczym właśnie to miasto, o czym w powieści wspomina).
Ciekawy tutaj jest również tytuł. Oryginalne „Huin" jest jednym z dwóch przymiotników, które określają biel, ale jest to biel, w której „chłodno i posępnie odbija się echam zarówno życie, jak i śmierć". Niestety w języku polskim nie mamy rozróżnienia, a i sam biały raczej budzi miłe skojarzenia, więc słowo „elegia" jest jak najbardziej na miejscu. W końcu to liryczne rozpamiętywanie, skarżenie się i snucie rozważań nie tylko na tematy osobiste, ale również te egzystencjalne. Przy tłumaczeniu powieści radą służyła sama autorka, więc i tutaj nie pozwoliła sobie na bezcelowe użycie słów. Co krok zdają się mieć one olbrzymią wagę.
„Biała elegia" to zupełnie inny typ literatury niż „Nadchodzi chłopiec" i choć tamten tytuł mocno osiadł na mojej duszy, choć wciąż go wspominam i choć w dalszym ciągu to jedna z najpiękniejszych powieści mojego życia... Cóż. Znalazłam innego faworyta w dorobku autorki. Powieści tych nie można do siebie porównać, ale moje serce i tak postanowiło wybrać, a napisać to jestem zmuszona, gdy widzę, że tytuł dostaje kolejne negatywne komentarze.
przekł. Justyna Najbar-Miller