Katarzyna Grochola jest najpopularniejszą autorką polskiej literatury obyczajowej. Każda jej książka zyskuje miano bestsellera, na który w zupełności zasługuje. Każda książka porusza problem miłości, rozczarowania i przyjaźni, lecz każda opowiada zupełnie inną historię, z innego punktu widzenia.
"Houston, mamy problem." to najnowsza powieść Katarzyny Grocholi i tymi światowymi słowami mogłabym zacząć recenzje, bo mam nieziemski problem z określeniem, co w tej książce jest dobrego, a co niezupełnie.
Głównym bohaterem książki jest Jeremiasz, którego poznajemy nie tyle na zakręci, co nad przepaścią własnego życia. Operator filmowy, któremu życie z każdą stroną książki komplikuje się jeszcze bardziej, a jedyne, co ma wspólnego z filmem w obecnym czasie to serwisowanie telewizorów i zakładanie kablówki, coby spłacić zaciągnięty kredyt. O kobietach wie wszystko - jak każdy facet.
Kończy swój 4-letni związek, "bo tak wypadało" w świetle wydarzeń. Prócz Marty(byłej narzeczonej) w życiu Jeremiasza pojawia się mnóstwo kobiet od nadopiekuńczej matki po jedenastoletnią sąsiadkę, z którą niechcący nawiązał kontakt.
Niestety książka początkowo nie wciąga, a raczej zniechęca, a tego się nie spodziewałam w ogóle.
Jeremiasz jest, ale prócz tego, że jest przez 600 stron nie można o nim nic więcej powiedzieć. Myśli jak facet, co znaczy, że kieruje się logicznym myśleniem bez wchodzenia w szczegóły, dodatkowo czasem szybciej działa niż myśli, co prowadzi do wielu jego życiowych nieszczęść.
Dla mnie minus stanowi wątek kościoła, poprzez niezrozumienie przeze mnie jego znaczenia w powieści. Jeremiasz nie został nakreślony w żaden sposób, który by wskazywał jego poglądy religijne, a jednak udaje się do kościoła, rozmawia księdzem twierdząc, że "przypadkowo". Zupełnie nie rozumiem tego zabiegu, choć mam kilka pomysłów na rozwiązanie tej zagadki, mimo to żadne z wytłumaczeń owego wątku do mnie nie przemawia.
Książka kończy się i właściwie nie wiadomo, co dalej. Nie wiadomo, czy za mało, czy za dużo stron. Potrzebnie, czy niepotrzebnie? Odczuwam niedosyt związany z zbyt małą ilością informacji jak na 600 stron oraz przesyt ogólnością.
Plus to z pewnością lekki styl, którym dysponuje Grochola oraz wątki niepozbawione sarkazmu czy też ironii. Humor w powieści jest zrównoważony, co powoduje, że nie ma sytuacji, w której zalewalibyśmy się łzami ze śmiechu i zarazem brak czegoś "czerstwego".
Niestety żaden fragment, czy też zdanie nie zapadło mi w pamięć po przeczytaniu powieści, ani takowego w książce nie zaznaczyłam. Po przeczytaniu tej powieści w mojej głowie wciąż pozostaje wiele znaków zapytania, na które nie bardzo jest jak odpowiedzieć. Jeśli ktoś lubi "Bridget Jones" i książki w tym stylu to z pewnością "Houston, mamy problem" zostanie pochłonięty przez niego w parę godzin z zachwytem bez żadnego problemu.
Muszę przyznać, że Pani Grochola, chyba zmówiła się z Panią Kalicińską, ponieważ obie "jadą" ostatnim czasem na podobnym patencie. Najpierw "Makatka" Grocholi w duecie z córką, zestawiona z "Ireną" duetu Kalicińska&Grabowska. Teraz Grochola serwuje swoim czytelnikom "Houstona", a wcześniej Kalicińska "Zwyczajnego Faceta", na szczęście nasze [czytelników] i obu pisarek powieści choć układane na podobnym patencie ostatecznie "wyglądają" zupełnie inaczej i zbierają zupełnie inne opinie.
O ile "Makatka" została przyjęta ciepło, tak "Irena", wielu czytelnikom nie przypadła do gustu. "Zwyczajny facet" okazał się strzałem w dziesiątkę i powiększył grono fanów pisarki, a po drugiej stronie "Houston", który jest jeszcze zbyt młodym dziełem, by określić jego pozycje.