Chyba każdy z nas zna Katarzynę Grocholę. Jej dorobek, jako pisarki jest imponujący, co roku wydaję nową książkę, która zaraz rozchodzi się niczym świeże bułeczki. Setki egzemplarzy sprzedanych książek, które zostały też przetłumaczone na inne języki. Trafia szczególnie do serc kobiecych, jednak ta książka pokazuję, że nasza polska pisarka cały czas się rozwija, eksperymentuję. I właśnie „Houston, mamy problem” udowadnia, że kobieta jak najbardziej może pisać o mężczyznach. I że wychodzi jej to całkiem nieźle.
Książka to zarówna literatura obyczajowa, zmierzająca w stronę komedii, ale ja zakwalifikowałabym ją również, jako literaturę współczesną, trochę też psychologiczną. I nie zrażajcie się! Bo pisząc psychologiczna, mam na myśli analizująca zachowania kobiet i mężczyzn, dająca na nie nowe światło. W bardzo zabawny i lekki sposób Grochola ukazała głównego bohatera, jego problemy, ale również przemyślenia. Można zaobserwować także to, jak się zmienia, kiedy zaczyna dojrzewać do zmierzenia się z kłopotami, które ciągle mu towarzyszyły. Jest to mocna obyczajówka, doskonałe połączenie świetnego humoru z poważnymi tematami. Spojrzenie na świat z przymrużeniem oka.
„Houston, mamy problem!” – to często pojawiające się w książce zdanie, bo zgodnie z nim, główny bohater ma mnóstwo, czasem zabawnych, czasem mniej – problemów. Jeremiasz jest samotnym mieszkańcem Warszawy, niedawno zerwał z dziewczyną, z którą wiązał swoją przyszłość. Nie ma satysfakcji z pracy, wcześniej był operatorem filmowym, jednak przez jeden incydent został spalony w środowisku filmowym. Dlatego teraz naprawia ludziom anteny, telewizory i podłącza im internet. Co niedziele wozi do swojej matki pranie, z tego spotkania wychodzi zirytowany i pogryziony przez małego „skurczysyna” psa Heraklesa. Którego nienawidzi. Życie Jeremiasza to nie bajka, jest pełne zmagań z kobietami, jednak w tym wszystkim zawsze może liczyć na grono wiernych przyjaciół. Książka pokazuję, że czasem można się sparzyć, zostać zranionym przez najbliższych, ale może być też lepiej, a w tych negatywach zawsze jest coś pozytywnego. I na końcu Jeremiasz otwiera oczy i odnajduję to, co wcześniej ignorował, starał się nie zauważać.
Jeremiasz jest bardzo wdzięcznym bohaterem, pełnym barw, a przez to niezwykle ciekawym. To mężczyzna z krwi i kości. Można powiedzieć, że to współczesna wersja mężczyzny. Nie jest ani trochę zorganizowany, ma kłopoty z kobietami, pracę, którą średnio lubi, czasem jest zrzędliwy i lepiej wtedy schodzić mu z drogi. Jego cięte komentarze są jednak pełne uroku. Grochola napisała niezwykle oryginalną, nietuzinkową postać męską. Jeremiasz w sposób trafny komentuję otaczający go świat, w moich oczach jest ekspertem od kobiet. Jego uwagi, spostrzeżenia są tak trafne, że niektóre fragmenty czytałam z rozszerzonymi oczami. Naturalne dla mnie zachowania kobiet zostały zanalizowane i opisane w taki sposób, że muszę przyznać, że rzeczywiście czasem dajemy facetom popalić.
„Kobieta jak nie ma jakiegoś zmartwienia, to znaczy, że umarła.”
Duży szacunek do Grocholi. Udało się jej wejść w głowę mężczyźnie, ukazać go tak prawdziwie, że mam wrażenie, iż gdzieś tam mieszka taki sam Jeremiasz, jak z kart powieści. I nie jest to idealny mężczyzna, rodem z romansów. Nie! Mamy tutaj zwykłego faceta, z ciężkim charakterem, z skłonnościami do pakowania się w kłopoty i niezręczne sytuację. Udało jej się również z dystansem podejść do kobiet, przedstawić je oczami faceta w sposób zabawny, ironiczny i prawdziwy.
„Teraz dopiero sobie przypominam, jaka jest najlepsza odpowiedź, kiedy kobieta pyta, czy dobrze w czymś wygląda.
Ona nie oczekuje odpowiedzi, że świetnie. Czy znakomicie. Czy rewelacyjnie. Bo i tak nie uwierzy, one mają wmontowane poczucie, że wglądają nie tak. I myślą, że kadzisz. Ale jest jedna odpowiedź, która zadowala je wszystkie. A mianowicie na pytanie: jak wyglądam?- odpowiada się: szczupło.
I w ogóle się z nimi nie wchodzi w dyskusję.”
Książki obyczajowe mają w sobie to, że możemy przełożyć je na nasze realne życie. I w tej książce odnalazłam wielu bohaterów, których cechy, czy przeżycia mogę znaleźć w własnym życiu. Dużym autem jest dystans ukazany przez autorkę, jej możliwości, jako pisarki są naprawdę wielkie – napisać książkę bardzo męską to wielka sztuka.
Językowo nie mam nic do zarzucenia. Jestem pod wrażeniem pisarstwa Grocholi, narracja jest tutaj pierwszoosobowa, a więc poznajemy postać dogłębnie, wchodzimy w jej tok myślowy. Udało jej się stworzyć charakterystycznego bohatera, który wyraża się w specyficzny sposób, potoczny, jednak ma swoje powiedzenia i określenia (np. panie ludzie!), które na początku mnie dziwiły, a potem tak weszły mi do głowy, że łapałam się mówieniem językiem Jeremiasza. Szczególnie częste „pierniczę” weszło w moje słownictwo gdzieś mimochodem i teraz nawet w myślach, czy gdy coś mnie zirytuję mamroczę sobie po cichutku niczym Jeremiasz . Wspomnę jeszcze, że język jest bardzo żywiołowy, dużo wykrzykników, dialogów, opisy są doskonale wyważone. Czytanie nie jest nużące, a to duży plus, bo książka jest dosyć okazała. Barwnie językowo, autorka nie bała się używać języka potocznego, może rozpoznawczego i typowego dla mieszkańców Warszawy, wplotła i przemyciła w książce dużo charakterystycznych określeń, powiedziałabym, że nawet slangowych.
Niezwykle klimatyczna książka, na jej sukces składa się świetnie wykreowany bohater, ale także inne postacie, które nie są pominięte. Grochola wykorzystała potencjał każdego bohatera, stworzyła wiele wyrazistych postaci, które czasem nawet pojawiają się na chwilkę w życiu Jeremiasza, ale które nie sposób nie lubić. Czytając miałam wrażenie, że ci ludzie istnieją naprawdę, są tak realistycznie przekonująco napisani. I przede wszystkim kompatybilni – książka jest długa i można się pogubić w postaciach, ich cechach – a tutaj mamy niezwykłą spójność charakterów, wszystko świetnie przemyślane, jestem pod wrażeniem. Urzekła mnie nastoletnie sąsiadka Ania, polubiłam Dżerego, Ingę, nawet Rapszla miała w sobie pewien urok.
„Kobiety są histeryczne, one widzą na czarno cały świat i snują od razu teorie, które od samego myślenia o tym, co mogłoby być, powodują, że mdli mnie ze strachu.”
Z „Houston, mamy problem” mam jeden mały kłopot. Otóż, początek i koniec są tak jakby urwane. Zaczęłam czytać i trochę nie mogłam się od razu w wszystkim zorientować, winna jest tutaj narracja, jednak momentami czułam się zagubiona w fabule. Końcówka jest moim zdaniem drastycznie urwana! Dlaczego? Przecież ja chce wiedzieć, czy Jeremiasz będzie żył długo i szczęśliwe! Ale nie będę taka surowa, bo mimo, iż końcówka jest trochę tajemnicza to można domyślić się zakończenia. Nie wszystko też musi być takie podane na tacy, czasem trzeba uruchomić swoją wyobraźnię. Jak dla mnie zakończenie ucierpiało głównie przez chaotyczność prowadzenia akcji, jak przez większość książki ciągła się ona dosyć powoli, to nagle trzy ostatnie rozdziały okazały się być tymi rozstrzygającymi. Tak jakby autorka pisała i pisała, nagle patrzy ma ponad 600 stron i myśli sobie – musze to szybko zakończyć! Zarzut jednak jest złagodzony przez to, że ta końcówka mimo wszystko nie jest taka zła. Z jednej strony nawet dobrze, że wszystko się wyjaśniło, choć sądzę, że Jeremiasz powinien dużo wcześniej jakoś sobie niektóre sprawy poukładać.
Książka mimo nutki komedii i lekkiego języka porusza wiele poważnych tematów. Nawet tematów tabu w naszym kraju. Mamy tutaj bohaterkę, która jest lesbijką i która mówi to otwarcie, bez strachu, że zostanie skrytykowana. Jest tutaj też odgrzebany wątek singli mieszkających samotnie i zwrócenie się do rodziców – my naprawdę nie jesteśmy taki nieudacznikami, jak sądzicie. Ukazanie tego, że samotny mieszkaniec Warszawy może sobie poradzić, że żadna praca nie hańbi oraz że trzeba korzystać z życia. Wielowymiarowość wątków, w którymś można odnaleźć nawet siebie. To, poczucie humoru oraz jedyny w swoim rodzaju bohater chyba najbardziej urzekło mnie w „Houston, mamy problem”.
„Dzwoni matka, żebym koniecznie przyszedł na obiad. Jest przekonana, że teraz, skoro jestem sam, umrę z niedożywienia. (…)
- Mamo – zaczynam zdecydowanie.
- Spałeś, kochanie? – mówi z wyrzutem matka.
- Ależ skąd! – kłamię w żywe oczy, choć prosto w słuchawkę.
- Boże, znowu się zaziębiłeś! Taki masz głos. Ty w ogóle jesteś taki dziwny, słaby chyba, kochanie, jak twój ojciec. Ty w ogóle o siebie nie dbasz, dziecko. Absolutnie. Ty wiesz, że nigdy nie naciskam, ale dzisiaj…
- Mamo, nie mogę – wchodzę między jej słowa.
-Ty wiesz, że ja nigdy nie naciskam, ale nie przyjmuję do wiadomości odmowy. O piętnastej i nie spóźnij się, bo nie wypada. Pa, kochanie!”
Musze jeszcze napisać o tym, że Grochola trafiła tytułem w dziesiątkę. Bardzo mi się podoba, a to, że jeszcze współgra z książką, ma swoją historię jest dodatkowym plusem. Okładka też jest niesamowita, niby śpiący facet na kanapie, ale jest taka ciepła, normalna i swojska. Klimatycznie również współgra z całością.
Gdy polecano mi „Houston, mamy problem” słyszałam – „uśmiejesz się”, „ten Jeremiasz to całkiem zabawny facet”. I tak było – chichotałam co jakiś czas, jak szalona. Dlatego też nie polecam jej czytać w miejscach publicznych, może zostać obdarzonym niezrozumiałym spojrzeniem :) Przygody Jeremiasza wyróżniają się humorem i ironią, a czasem nawet najzwyklejsze codzienne czynności okazują się być pełne uroku. Polecam czytelnikom trochę dojrzalszym, zarówno kobietom i mężczyzną, bo obie z płci są ładnie zanalizowane i każdy może się o tej drugiej wiele nauczyć.
Ocena: 8/10