W ostatnich czasach literacki horror w Polsce nie tylko zaczyna mieć rację bytu, ale można rzec wyrwał się ze stagnacji i przeszedł do ofensywy. Teraz, gdy co chwilę pojawia się nowa antologia polskiej grozy, co rusz prezentują się nowe nazwiska, warto wspomnieć te, które od lat są forpocztą horrorowego natarcia. Oto więc Łukasz Orbitowski i jego debiutancka powieść „Horror Show”.
Giełdziarz to krakowski pirat handlujący płytami. Ma wyrobioną pozycję i opinię, ma już ludzi, którzy pracują dla niego. Jest cynikiem i na pierwszy rzut oka niezłym draniem, potrafiącym sprzedać każdego, byle tylko wyjść na swoje. Podczas nalotu policji na giełdę wchodzi przypadkowo w posiadanie dziwnej układanki. Chwilę wcześniej zaś kupił świecznik, który wiąże się z tajemniczym przedmiotem. Giełdziarz zapatrzony w swoje interesy i strzegący jak oka w głowie jedynej oazy spokoju jaką posiada - codwutygodniowych spotkań ze swoją dziewczyną, nie zauważa nawet, że wkroczył na bardzo niebezpieczną ścieżkę, a na jego tropie jest już Wuj, tajemniczy i śmiertelnie groźny staruszek. Gdy orientuje się w sytuacji, w jego życiu pojawia się kolejny dziwak – rudowłosy Brandon. Jest już wówczas za późno, musi podjąć ryzykowną grę, którą stara się utrudnić mu były współpracownik – Szpad.
Wielokrotnie zastanawiałem się jak opisać fabułę tej stosunkowo krótkiej powieści tak, by nie powiedzieć za dużo, a jednocześnie uzmysłowić złożoność utworu. Orbitowski bowiem wzorem Twardowskiego „bawi, tumani, przestrasza”. A to zachęci klimatem Barkera, a to przedstawi nocne lokale Krakowa, to zjedzie Stephena Kinga, albo wplecie między wiersze Bułhakowa. Niczym na giełdzie Wschód miesza się z Zachodem, gdzieniegdzie przemyka nawet Pilch i Mrożek. Nade wszystko jednak autor jawi się jako baczny obserwator życia i społeczeństwa, sprawnie wiążąc prawdopodobne z nierzeczywistym, makabryczne z filozoficznym i sensacyjne z obyczajowym. Niektórym może przeszkadzać, że samego horroru tu na pierwszy rzut oka niewiele, a jego największe natężenie może się skojarzyć z pewnymi popularnymi produkcjami filmowymi. Nie brak tu jednak intensywnej, podskórnej grozy i towarzyszącemu gwałtownym rozwojom wypadków napięcia. A Orbitowski umiejętnie myli tropy i co chwilę zaskakuje, nic bowiem nie jest takie jakie zdawać się mogło na początku. Twardziel Giełdziarz okazuje się być sympatycznym, wrażliwym człowiekiem, niemrawy staruszek śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem, a zręczny Brandon...
Wielkim plusem powieści są postacie. Pełnokrwiste, rzeczywiste i żywe. Każda z nich ma jasno określoną motywację, doskonale możemy wczuć się w położenie poszczególnych bohaterów i zrozumieć ich działania. Orbitowskiemu udała się trudna sztuka takiego zaprezentowania postaci, że naprawdę każdą przy bliższym poznaniu da się polubić. Co istotniejsze, każda z nich, mimo sprecyzowanej motywacji, określonych cech charakteru, może być dosłownie każdym. Konstrukcja takich „everymanów” na niebagatelne znaczenie dla wymowy utworu, akcja bowiem mogłaby się rozegrać wszędzie, fakt umiejscowienia jej współcześnie w Krakowie podnosi tylko rangę utworu.
Swoją debiutancką powieścią Orbitowski postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. „Horror Show” jest bowiem tak naprawdę powieścią o życiu każdego z nas. Wystarczy przesunąć kilka elementów układanki, a okaże się, że nasz życiorys przypomina historię któregoś z bohaterów. Inteligentne dialogi, skrzące się humorem i filozoficznymi spostrzeżeniami, intertekstualność, wznoszą powieść ponad przeciętną. Szkoda, że utwór nie jest dobrze rozreklamowany, Orbitowski bowiem jest najlepszym dowodem na to, że w Polsce współcześnie można tworzyć wartościowe horrory, co ważniejsze bez kompleksów. Cudze chwalicie, swojego nie znacie?