Nigdzie indziej recenzja

Wiedziałam, o jakich rzeziach dokonywali amerykańscy koloniści na rdzennych mieszkańcach Ameryki, ale dopiero ta książka szerzej otworzyła mi na to oczy. Wszyscy znamy tę historię. Kolumb odkrył Amerykę, choć myślał że to Indie, stąd też wzięła się nazwa: Indianin. Po Kolumbie przybył kolejny odkrywca, a po nim kolejni, którzy zaczęli walkę z rdzennymi mieszkańcami tego kontynentu. Jest to smutna prawda, o której się zapomina i ta książka uświadamia nieco czytelnika o tym, jak krwawo zdobyto Amerykę.

Książka głównie opowiada o zjeździe plemiennym indianów, na który prawie wszyscy się wybierają (a właściwie też i o momencie przed tym zjazdem) oraz o tej przykrej prawdzie historycznej, jaką jest holokaust Indian. Ogólnie początkowe perspektywy książki wydają się odrębne i niezwiązane ze sobą... dopiero później czytelnik łapie się na tym, historie się przeplatały i może właśnie dlatego tak książka mi się podobała. Podobała się, bo mimo iż każda osoba miała swoje własne przeżycia i problemy (Czy to ktoś był uzależniony od alkoholu lub miał problem z oderwaniem się od internetowej rzeczywistości) oraz ten ktoś miał różne spojrzenie na świat, to mimo wszystko złączyło się to pięknie autorowi w całość.

Jest też minus tej książki. Jak dla mnie przeskoki w czasie nie zawsze były zrozumiałe. Znaczy... chodzi mi tu bardziej o to, że czasami nie wiedziałam, czy jesteśmy w teraźniejszości, czy przeszłości danej osoby. Nie wiem w sumie z czego to wynikało, ale zdarzało mi się to i trochę mi to przeszkadzało.

Ogólnie rzecz biorąc, jeżeli lubicie historię lub jakieś obyczajowe historie to zapraszam serdecznie do lektury tej książki, której daję 7/10.