Coraz bliżej do Bożego Narodzenia, a zatem pora na typowo świąteczną opowieść. "Marcepanowa miłość" Agnieszki Lis skusiła mnie swoją "przytulaśną" grafiką i opisem wydawcy zamieszczonym na tylnej stronie okładki. I choć nie jestem wielbicielką marcepanu, to pomyślałam, że historia powinna mi się spodobać. Sięgnęłam więc po audiobook z zasobów portalu Empik Go i nie jestem przekonana, czy był to dobry wybór.
Justyna i Czarek tworzą szczęśliwą rodzinę. Ich nastoletni syn Norbert właśnie rozpoczął naukę w szkole średniej, a roczna córeczka Zuźka zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki. Codzienność rodziny daleka jest jednak od sielanki. Norbert dojrzewa, ma problemy z rówieśnikami, nie może odnaleźć się w szkolnym środowisku, a to wszystko odbija się na ocenach. Chłopak przeżywa swoje pierwsze młodzieńcze zauroczenie. Znajomość z Zuzanną - dziewczyną z sąsiedztwa jest dla rodziców Norberta sporym zaskoczeniem. Mała Zuzia natomiast to bardzo żywe i wszędobylskie dziecko, absorbujące w całości uwagę mamy. Dziewczynki nie omijają dziecięce dolegliwości, przez co Justyna ma czas wypełniony po brzegi. Jesień mija szybko i niebawem należy zacząć przygotowania do świąt... Czy kolacja wigilijna połączy grono bohaterów?
"Marcepanowa miłość" nie nastroiła mnie świątecznie i nie otuliła niczym milutki, ciepły kocyk. Nie poczułam tu żadnej magii Bożego Narodzenia, ani też emocji, które zazwyczaj towarzyszą tego rodzaju opowieściom. A wiecie dlaczego?...
Jest to typowa historia obyczajowa opowiadająca o życiu pewnej warszawskiej rodziny. Ich codzienne problemy obracają się wokół rota wirusa najmłodszej latorośli, jej kup i innych dolegliwości żołądkowych. Karmienie rocznego dziecka kaszką z parówką też jakoś do mnie nie przemówiło. Nie wiem, czy miał być to element humorystyczny, czy raczej sposób na żywienie niejadka, ale wypadł słabo. Tym bardziej, że owe parówki przewijają się przez całą opowieść. Sąsiad notorycznie przeklinający aż uszy więdną również nijak nie pasuje mi do powieści świątecznej, tym bardziej, że owa "łacina" nie jest niczym uzasadniona. Wątek świąteczny został potraktowany marginalnie i ograniczony jedynie do dwóch, może trzech ostatnich rozdziałów. Niestety nie mamy więc szansy delektować się tą wyjątkową atmosferą.
Powieść jest przegadana, kilkoro zbędnych, moim zdaniem, bohaterów, którzy, poza chaosem, nie wnoszą nic do treści. Wydarzenia też jakieś takie zwyczajne, bez polotu. Najciekawszy moim zdaniem jest wątek dotyczący Norberta i Zuzanny oraz ich młodzieńczego uczucia. Miło było śledzić te wszystkie nieporozumienia związane z nieśmiałością, niedopowiedzeniami i zazdrością.
Warto także zwrócić uwagę na realizm w tej powieści. Historia jest wiarygodna i bardzo przystaje do prozy codzienności. To taka opowieść z życia wzięta, a w świątecznych książkach chyba nie do końca o to chodzi.
Opis wydawcy zdecydowanie odbiega od tego, co oferuje książka. Nie znalazłam tu ani pachnącej choinki, która została zdegradowana do małego krzaczka ( dla bezpieczeństwa dziecka oczywiście), ani czułości i wzruszeń, które gdzieś się zagubiły, ani emocji, których wcale nie poczułam. Znalazłam natomiast niedobór tych wszystkich elementów, jakie powinna zawierać bożonarodzeniowa opowieść.
Cóż..., nie jestem wielbicielką marcepanu i podobnie "Marcepanowa miłość" nie przypadła mi do gustu. Zdecydowanie bardziej wolę ciepłe, nawet nieco naiwne, bajkowe, świąteczne powieści, które nastrajają pozytywnie i pozwalają odczuć magię tego wyjątkowego czasu. Tutaj tego nie znalazłam, a szkoda.