Mija już trzy dni od kiedy skończyłam czytać powieść Hancock, a ja wciąż jestem myślami w tej książce. Dalej myślę o jej bohaterach, dalej żyję tą historią. I cóż, o ile znam siebie to tej lektury nie zapomnę bardzo długo. Na wiele dni wryje się ona w moją pamięć. A co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Fakt, że to naprawdę wyjątkowa historia, piękna, wzruszająca opowieść z przesłaniem. I warto dodać jeszcze jedno, że to bardzo, bardzo smutna opowieść. A o czym opowiada w swojej debiutanckiej książce autorka?
"Tańcząc na rozbitym szkle" to powieść o pewnej parze, którą połączyło prawdziwe uczucie. Spotkali się i pobrali. Jeśli ktoś znajduje swoją drugą połówkę to wydaje się, że los daje mu tak wiele. Ale pamiętajmy, że czasem może też tego kogoś zabrać, a strata bywa okropnym ciosem. Ktoś może powiedzieć, że ludzie tacy jak główni bohaterowie tej książki nie powinni się zakochiwać, żenić czy wychodzić za mąż. Poważna dziedziczna choroba powinna ich dyskwalifikować w roli małżonka. Oni jednak pokochali się na tyle, że postanowili przysiąc sobie miłość po grobową deskę mimo wszystko. Lucy posiada genetyczne obciążenie po matce, która zmarła na raka. Paskudny gen powoduje niepokój. Mickey również po mamie dziedziczy chorobę psychiczną - a konkretnie aktywną chorobę dwubiegunową. Stając na ślubnym kobiercu oboje mają świadomość, że ich codzieność będzie inna niż gdyby byli zdrowi, a jednak miłość daje im siły, aby szli razem przez życie. Lucy musi być przygotowana na taki euforii lub depresji, pobyty w szpitalu i cały koktajl leków. Sama ma za sobą zwycięską potyczkę z atakiem raka, ale istnieje ryzyko nawrotu. Oboje z mężem postanawiają, że przez stan zdrowia nie będą mieli dzieci. Lucy przechodzi zabieg podwiązania jajowodów. Mija kilka lat, aż tu nagle w trakcie rutynowych badań wychodzi niespodzianka. Jak pisze autorka jeden zwinny mały pływak osiąga cel i zapładnia jajeczko. Lucy dowiaduje się, że będzie mamą. Jest w szoku, ale się cieszy. Podobnie nowinę przyjmuje jej mąż. Niestety za kilka tygodni przychodzi i cios od losu - nawrót raka i guz w piersi...........
Czytając tę powieść oderwałam się od świata i rzeczywistości, wsiąkłam w fabułę bez reszty. Lektura wywołała multum emocji, a ja z nosem w czytniku żałowałam, że nie mam tak jak samochód wycieraczek, które ocierałyby mi łzy. Bez bicia się przyznam, że ryczałam jak bóbr. Wyłam, bo czułam niepohamowaną złość do Instancji Wyższej czyli Boga i dziwiłam sobie jak On tak mógł. A mówią, że jest miłosierny. Kruszyć taką wspaniałą rodzinę ??? Dlaczego??? ( i tu jako żywa przypomniała mi się opowieść o życiu Agaty Mróz, Joanny Moli). Było mi ogromnie żal Lucy - kobiety wyjątkowej, która góry przenosi dla męża i nienarodzonego dziecka, która tak dzielnie radzi sobie z przeciwnościami losu i nie załamuje się, a wciąż ma siłę by pokonywać kolejne przeszkody. Dlaczego w jej życiu pojawiło się ich tak wyjątkowo dużo? Przecież niczym nie zasłużyła!
"Tańcząc na rozbitym szkle" to znakomity debiut. Powieść porywająca i zasługująca na uznanie. Współczesna "love story" z przesłaniem. Każdy dzień jest nam dany i nie warto go marnować. Nigdy nie wiadomo, co czeka nas jutro. Miłość trzeba pielęgnować i cieszyć się każdą chwilą z ukochaną osobą u swego boku. Dziecko to wyjątkowy dar, który trzeba umieć przyjąć, choć nie zawsze los daje je wtedy, gdy nam się wydaje, że to najlepszy moment.
Debiut Hancock to książka smutna, bardzo przejmująca i wyjątkowa. To literacki pean na temat prawdziwej miłości i tej do mężczyzny i tej do dziecka. Gorąco polecam jej przeczytanie ze względu na wyjątkową fabułę. Przepiękna historia, którą ocenię krótko, ale treściwie. Po prostu ARCYDZIEŁO!!!!!