W sumie nie wiedziałem czego się po tej książce spodziewać. Okładka Domu Gucci obiecuje wielkie emocje: "Potęgę mody!", "Szaleństwo pieniędzy!", "Gorycz upadu!" i faktycznie to wszystko można tutaj znaleźć ... między innymi poruszanymi przez autorkę licznymi tematami. Zapraszam do Gucci.
Historia zaczyna się obiecująco. Oto obserwujemy ostatnie chwile życia Maurizia Gucciego - spadkobiercy rodu Guccich. Mau za chwilę zostanie zastrzelony, a my cofniemy się w czasie do początku dwudziestego wieku, kiedy to nestor rodu, Guccio Gucci, zaczyna w swoim florenckim zakładzie produkcję skórzanej galanterii. Dom Gucci nie jest bowiem reportażem kryminalnym, chociaż sama sprawa morderstwa byłaby tematem na książkę. Dom Gucci to reportaż historyczno - ekonomiczno - prawniczy (tak, dobrze widzicie). Do śmierci Maurizia oczywiście wrócimy... za jakieś 350 stron. W międzyczasie poznamy historię rodziny oraz niekończące się perypetie z prawami własności, sprzedażą akcji, wrogimi przejęciami, bankierami inwestycyjnymi, inwestorami i resztą nerwowych ludzi w koszulach i drogich krawatach.
Dom Gucci to długa książka, długa i nużąca, chociaż ze świetnymi momentami. Można się z niej na przykład dowiedzieć jaka jest różnica między "haute de couture" a "pret - a - porter", same losy rodu - w mediach porównywanego do serialowej Dynastii, chociaż jak dla mnie to raczej "Moda na sukces" - są niezwykle barwne i ciekawe, i mówię to jako czytelnik, który w głębokim poważaniu ma historię słynnych mokasynów od Gucciego, albo losy apaszki - wybrałem książkę o modzie, więc nie będę narzekał, chociaż jak na mój gust autorka zbyt często używa stwierdzeń takich jak "symbol statusu" opisując torebkę albo albo wspomniane wyżej mokasyny. Dopóki do czynienia mamy z ekscentrycznymi i porywczymi przedstawicielami rodu Gucci książkę czyta się naprawdę przyjemnie, nudno robi się - jak w życiu - gdy na scenę wkraczają prawnicy.
Sam temat zmian własnościowych, przemian na rynku mody i towarów luksusowych, dla którego losy marki Gucci (bo od pewnego momentu losy rodziny i firmy podążają osobnymi ścieżkami) jest bardzo ciekawy, problem w tym jak Sara Gay Forden je przedstawia - nudno i zawile, w nieskończoność beletryzując biznesowe lunche, brunche i spotkania, w których jedynym interesującym faktem było to, że się w ogóle odbyły, do tego strasznie irytowało mnie to, że autorka opisywała fizjonomię każdej postaci - łagodne spojrzenie błękitnych oczu, albo zbyt długie jasne włosy - wprost pasjonujące, a jeśli dodamy do tego znikomą ilość zdjęć, i używanie słowa "sędzina" na określenie kobiety wykonującej zawód sędziego, to okazuje się, że druga część książki, to zawiła ramota traktująca głównie o sporach sądowych, zakulisowych rozgrywkach inwestorów i tym podobnych sensacjach.
Cały czas podczas lektury zastanawiałem się komu poleciłbym tę książkę i nie znalazłem ani jednej osoby, której mogłaby się w pełni spodobać i chyba to jest największa wada dzieła pani Forden - jest dla nikogo.