Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia całkiem obca osoba bierze was za kogoś, kim nie jesteście. Próbujecie jakoś wybrnąć z tej sytuacji, jednak do waszego rozmówcy nie docierają wypowiedziane przez was słowa lub ich nie rozumie. W pewnym momencie poddajecie się i sami podążacie tą ścieżką, wnikając coraz bardziej w fałszywą osobowość. I wtedy dzieje się coś niespodziewanego... coś, o czym tylko śniliście...
Aldwyn jest zwykłym dachowcem, który panoszy się na ulicach Bezkresji, gdzie czarodzieje żyją między zwykłymi ludźmi. Kocur jedynie wie, że zwierzęta – zwane chowańcami – mogą być pomocnikami osób władających daną magią. Same posiadają taką umiejętność, przez co tworzą ze swymi zaufanymi niesamowite duety. Tylko co z tego, skoro on potrafi jedynie kraść jedzenie i uciekać przed Łowcą, któremu za każdym razem czmychnie?
Miało być jak zawsze: Aldwyn nielegalnie zabiera cudzą własność w postaci apetycznej ryby, a Łowca ma na niego polować, aby za schwytanie go otrzymać satysfakcjonujące wynagrodzenie. Kocur jednak nie spodziewał się tego, że jego tymczasowe schronienie przed potężnymi łapskami mężczyzny okaże się sklepem, w którym można zakupić chowańce. Aby nie wyróżniać się w tłumie, spakował się do jedynej pustej klatki i wtedy weszli oni...
Już pierwsze spojrzenie na kota uświadomiło Jacka, że to Aldwyn będzie jego chowańcem. Wiedział już, że te stworzenia charakteryzują się darem telekinezy, co jeszcze bardziej pobudzało jego podniecenie. Po dokonanej transakcji jedenastoletni adept zabrał swego nowego towarzysza do miejsca, gdzie mag Kalstaff uczy, takich jak chłopiec, swego fachu.
Kiedy kocur już myślał, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, nadeszło niespodziewane. Królestwu zaczęło grozić niebezpieczeństwo, a kiedy młodzi magowie zostają porwani, chowańce muszą zrobić wszystko, aby ich uwolnić. To właśnie od nich zależy przyszłość zaufanych i Bezkresji.
Co w tej sytuacji zrobi Aldwyn, który nie ma w sobie ani krzty magii? Czy jego sekret utrzyma się w ryzach? A może zostanie zdemaskowany i nazwany zdrajcą?
Jedno jest pewne – sierściuch będzie musiał się jeszcze wielu rzeczy nauczyć – w tym o samym sobie.
Z tęsknoty za swymi kotami, które z pewnych powodów musiałam oddać w ręce innych ludzi, postanowiłam przyjrzeć się bliżej książce, gdzie od razu wiadomo, że głównym bohaterem jest właśnie to mruczące stworzenie. Uprzedzano mnie, że to seria skierowana do młodszych czytelników, ale ja wiedziałam swoje: przecież każdy z nas nosi w sobie cząstkę małego dziecka zamkniętego w nastoletnim lub dorosłym ciele. Tylko czy te gwiazdy były przeznaczone dla mnie? A może bawiłam się z książką w „Chowańca”?
„Zwykle wyciszam jej słowa w głowie – powiedział Gilbert. – Dzień mija wtedy o wiele szybciej. ”
Już pierwszy akapit uświadomił mnie, że tym razem moja intuicja mnie nie zawiodła. Świat Bezkresji pochłaniał mnie rozdział za rozdziałem, a kraina przedstawiona oczami kota zaciekawiała coraz bardziej. Czasami jednak miałam wrażenie, że niektóre miejsca są opisane zdawkowo, lecz wtedy z pomocą powinna przyjść imaginacja. Także niektóre zwroty, które miały śmieszyć nie wywoływały u mnie żadnej reakcji. Wspomnę też, że pewne sytuacje oraz zachowania bohaterów były przewidywalne, lecz spójrzmy prawdzie w oczy: książka jest skierowana do młodszych czytelników i ich umysły jeszcze nie są zbrukane taką codziennością, którą my znamy. Wyobraźnia dzieci działa sprawniej, przez co lepiej odbierają takie lektury. Nie mogę jednak zapomnieć o tym, że akcja goniła akcję i zawsze coś się działo. Gdyby w pewnym momencie wszystko ucichło, to naprawdę wybiłoby mnie to z transu, ale nic takiego nie nastało. Czasami nawet byłam mile zaskakiwana, kiedy przewidywałam coś innego dla postaci, a tu bach - niespodzianka!
Przejdę jednak do atutu „Gwiazd przeznaczenia”, a jest nim główny bohater. Autorzy postanowili przełamać barierę idealnych nastolatków i oferują nam bezdomnego kocura, którego atutami są wpadanie w tarapaty oraz uliczny spryt umożliwiający wybrnąć z niebezpieczeństwa. Jego towarzyszami zostają wymądrzająca się i skrywająca sekrety modrosójka Skylar oraz niezdarna i wiecznie nienajedzona rzekotka o imieniu Gilbert. Niecodzienne trio, nieprawdaż? Mimo tylu przeciwieństw uzupełniają się wzajemnie, dzięki czemu udaje im się współpracować, jednak zdarzają się również zgrzyty.
Z tego całego trio najbardziej przypadli mi do gustu Aldwyn (a jakże inaczej) oraz Gilbert. Ta dwójka była przegenialna i to nie dlatego, że imponował mi spryt kocura czy niezdarność rzekotki. Często współczułam jednemu walki z kłamstwami, w które coraz bardziej się wgłębiał, a drugiemu jego sytuacji życiowej. Za to irytowała mnie zadzierająca nosa Skylar uważająca się za ósmy cud świata. Miałam ochotę zakleić jej dziób, ale gdybym to zrobiła, to nie mogłaby ratować swoich towarzyszy z opresji. I teraz pytanie: który z chowańców odkrył sekret Aldwyna? Tego się już dowiecie z książki!
Warto także wspomnieć o ludziach, gdyż tacy również występowali. Każdy z nich ma swoją określoną rolę i czasami jest ona pożyteczna dla naszych zwierząt lub odwrotnie – może zaszkodzić w misji. Najbardziej podobała mi się kreacja Łowcy Grimslade'a. Działał on do końca i cały czas miał na oku sierściucha, bo tacy jak on nigdy nie odpuszczają nagrody. Szkoda tylko, że nie ukazano go w drastyczniejszej wersji (Ivy, otrząśnij się – to tytuł skierowany DO DZIECI! Oni nie brali pod uwagę, że taka wredna dziewucha się za nią weźmie!).
„Teraz rozumiem, po co ludzie noszą buty.”
Autorzy posługują się prostym i zrozumiałym językiem, dzięki czemu książka nabiera lekkości i nie ma żadnego problemu z pochłanianiem jej. Ponadto obaj panowie, poprzez „Gwiazdy przeznaczenia” pokazują, że kłamstwa nie przynoszą niczego dobrego i warto być szczerym wobec innych i samego siebie. Dzieci także uczą się, że nie można całe życie działać samemu i współpraca z innymi może przynieść korzyści, ale także pomaga nawiązać przyjaźnie, które będą naprawdę silne.
Muszę także wspomnieć, że podoba mi się wydanie „Gwiazd przeznaczenia”. Nie, nie chodzi tutaj o przyciągającą jak magnes okładkę, która zachęca do sięgnięcia po ten tytuł. Chodzi mi raczej o wnętrze. Większa czcionka, zachowanie szerszych odstępów między linijkami – to atuty pozwalające dzieciom czytać bez jakichkolwiek problemów. Wydawnictwo IUVI postarało się pod tym względem, co pochwalam. I to bardzo!
Jeżeli chodzi o ilustracje zawarte w książce, to uważam je za strzał w dziesiątkę. Jako mały brzdąc sama spoglądałam na wszystko, co ładne i przemawiające do mnie, a tak właśnie jest z obrazkami wewnątrz „Gwiazd przeznaczenia”. Pozwalają one ujrzeć bohaterów w ich wędrówce i można także samemu wyobrażać sobie, co dana postać robi, prócz tego, co mamy zapisane drukiem.
Z serii „rozkminy bluszczyny”: Gdybym posiadała kota, który umie posługiwać się telekinezą, to miałabym idealnego pomocnika przy domowych porządkach – o ile by się na to zgodził...
Podsumowując:
„Gwiazdy przeznaczenia” to powieść, która powinna porwać serca i wyobraźnię każdego czytelnika, niezależnie od jego wieku. Przeżyjcie z bohaterami niebezpieczną przygodę pełną potworów, jak i życzliwych dusz, i pomóżcie im uratować Bezkresję!
Wyrosłeś/-aś z tego typu literatury? Nie oszukuj samego/samej siebie! Z tego typu książek się nie wyrasta – z nią się powraca do najlepszych chwil życia!