Walka dobra ze złem to problem właściwie odwieczny. Przewija się przez różne dzieła literackie czasami opisany lepiej, czasami gorzej. Anioły, demony, nefilim i ludzie zwalczają się na różne sposoby. Takie już ich fatum. W jaki jednak sposób przedstawiła te zmagania L.H. Zelman i czy wniosła do literackiego świata cokolwiek nowego?
Andrea, a raczej Azathra, anielica i ulubienica Boga, mieszka teraz na Ziemi, wśród zwyczajnych śmiertelników. Przyczyną tego stanu rzeczy był upadły anioł – Narthangel, którego obdarzyła ogromną miłością. Poświęciła dla niego wszystko co miała i czym sama była. Teraz musi naprawić swoje błędy i zapobiec wojnie pomiędzy niebem, a piekłem. Jednocześnie chce udowodnić w jakiś sposób ukochanemu, nefilim - Ksparowi, że to on jest tym jedynym, a jej uczucie do Narthangela już dawno wygasło. Dodatkowo, w tym całym zamieszaniu, pojawia się wojowniczy anioł Gabriel. Andrea jest przekonana, że przybył po to, by odebrać jej światło.
Według mojej (jakże subiektywnej opinii) tom ten zdecydowanie jest najlepszy spośród wszystkich trzech części trylogii. Wywołał nawet ochotę na stworzenie tych kilku zakręconych zdań, a takich książek czytać zdarza mi się niestety niewiele (mam na myśli twórczość, która wywołuje u mnie chęć na eksperymenty stylistyczne). Za tym, że książka była dobra, przemawia również fakt, że nie sposób się od niej oderwać.
Tym razem wątek romantycznej miłości pomiędzy anielicą i nefilim został usunięty na drugi plan, a zamiast niego pojawiły się inne. Właściwie wydawać by się mogło, że Azathra, wiedzie teraz życie bardziej przypominające ludzkie – nie tylko przybrała postać Andrei, ale właściwie się nią stała. Jedyne co ją wyróżnia to kontakty z aniołami i demonami, których na jej drodze nie brakuje. Martwi się o przyjaciół, rozmyśla o chłopaku, gdyby nie wizja zagłady świata i wielkiej wojny, jej życie byłoby właściwie… zwyczajne.
Fabularnie do fantastyki książka nie wnosi nic specjalnie nowego, a nawet powiedziałabym, że wątki się powtarzają. Dlaczego więc uważam, że jest dobra? Przede wszystkim autorka pisze w świetnym stylu. Jej twórczość czyta się lekko i z prawdziwą przyjemnością, a dodatkowo potrafi naprawdę zaintrygować czytelnika i wciągnąć go głęboko do swojego świata. Drugą sprawą jest cudowny, niewymuszony humor, jaki pojawia się w książce. Niektórzy bohaterowie i dialogi z pewnością na długo zapadają w pamięć, a czytając szczerze się śmiałam. To właśnie taka twórczość poprawia ludzkie nastroje. Jest też inspirująca i posiada pewną głębię. Można by ją zakwalifikować powierzchownie do gatunku tak zwanych „czytadeł”, ale moim zdaniem ma w sobie zdecydowanie coś więcej.
Jeżeli chodzi o wydanie, to edycja tekstu jest dobra, a książkę wygodnie się czyta. Powieść została podzielona na krótkie rozdziały, a one na jeszcze krótsze fragmenty. Ja taki sposób dzielenia treści osobiście właśnie najbardziej lubię. Okładka jest co prawda broszurowa, ale ma tą fajną, lekko wypukłą fakturę, którą tak bardzo lubię u wydawnictwa Nasza Księgarnia. Nie ma to jak powieść, która cieszy nawet gdy się ją po prostu dotyka.
Znam kilka osób, które jestem przekonana, treścią trylogii byłyby zniesmaczone. Moim zdaniem jednak w niczym specjalnie nie uraża uczuć religijnych, a wręcz przeciwnie – pokazuje, że ludzie, jeżeli tylko chcą, mogą być dobrzy i to jedynie nasz własny wybór, jak chcemy żyć. Akcja powieści jest wartka, fabuła wciągająca, a całość została napisana w bardzo przyjemnym stylu. Czego więcej potrzebuje dobra książka? Nic tylko wziąć do rąk, usiąść i czytać. „Grzechy anioła” to lektura stworzona specjalnie po to, żeby odsunąć od nas codziennie problemy i z czystym umysłem oraz lekkim sercem, towarzyszyć Andrei w jej niezwykłej misji.