''Ignatow nie rozumiał, jak można kochać kobietę. Kochać można rzeczy wielkie: rewolucję, partię, własny kraj. Ale kobietę ?''
Ta książka mnie w jakiś przedziwny sposób uwiodła i porwała. Właściwie to niby nic takiego wielkiego, historia jakich wiele napisało samo życie ludziom w tamtych strasznych niespokojnych i niepewnych czasach. A jednak to właśnie od tej opowieści nie mogłam się oderwać. Zostałam po prostu zauroczona delikatnością, wyczuciem i malowniczością stylu pisarki. Jestem pod wrażeniem, zwłaszcza że to debiut. Nie często czytuję powieści z historią w tle, do tej też podchodziłam z dużym dystansem, zastanawiając się, skąd te zachwyty i tak wysoka ocena innych czytelników. Zwłaszcza iż często zdarza mi się zupełnie inaczej ''widzieć '' tak zwane bestsellery i książki oceniane bardzo wysoko. Tym razem jednak podpisuję się obydwoma rękoma pod bardzo dobrymi opiniami o tej powieści.
Zulejka to młoda tatarska chłopka, kiedy ją poznajemy ma 30 lat, dużo starszego od siebie męża i teściową, którą w myślach nazywa wiedźmą. Tylko w myślach oczywiście, gdyż nigdy w życiu nie ośmieliłaby się powiedzieć tego głośno. Młoda kobieta jest całkowicie podporządkowana mężowi i teściowej. Cały dzień pracuje, zaczynając od wyniesienia pięknie zdobionego porcelanowego nocnika świekry, bladym świtem. Nie myśli specjalnie dużo, bo nie ma czasu na myślenie, a poza tym myśli za nią mąż. Czasem tylko powspomina swoje cztery zmarłe w niemowlęctwie córeczki. Niestety, są lata trzydzieste XX w. i ludziom niedany jest spokój, zwłaszcza w komunistycznym Związku Radzieckim. Pewnego dnia, życie Zulejki zmienia się diametralnie. Mąż zostaje zabity, dom zabrany, a ona sama wywieziona na Syberię. Od tej pory zaczyna się zupełnie inna historia.
''Zulejka otwiera oczy'', tytuł jak najbardziej trafiony, nasza bohaterka musi je otworzyć, inaczej nie przeżyje w surowej i groźnej tajdze. Książka jest cudna, pani Jachina doskonale ''namalowała'' nam postacie z jej kart. Od razu je wszystkie zobaczyłam. Zulejkę z długimi czarnymi warkoczami i lekko skośnymi oczami, komendanta Ignatowa, groźnego i napchanego radzieckimi ideałami jak świąteczny amerykański indyk farszem, a mimo to nie całkiem ''odczłowieczonego''. Doktora Wolfa Karłowicza Leibego z jego ''jajkiem''przecudnie opisanym. Oraz wiele innych postaci, które przewijają się przez tę powieść.
Piękna jest też opowieść Zulejki o ptakach, skłania do głębokiego zamyślenia. Dobrym posunięciem było też nadanie głównej bohaterce właśnie takiego imienia, Zulejka. Jej wszystkie cztery zmarłe córeczki miały podwójne trudne do wymówienia i zapamiętania imiona, podczas gdy Zulejka , to imię, które samo toczy się po języku. Jest jak cukierek niby słodki, ale jak za długo go poobracasz w ustach, wydostaje się z niego, coś, co bąbelkuje na języku i jest kwaśne. Zulejka to właśnie taka kobieta. Trochę kwaśna i niedostępna, trochę uległa i posłuszna. Trochę bojaźliwa i wierząca w gusła i zabobony. Trochę odważna i umiejąca dbać o to co dla niej najważniejsze.
Reasumując, książka jest bardzo dobrze napisana, wyziera z niej szacunek do człowieka, który jest biedny bezradny i ułomny, ale kiedy trzeba, potrafi wyjść cało niemal z każdej opresji. Na końcu autorka umieściła krótki słowniczek zwrotów i pojęć tatarskich. Bardzo polecam.