Chcąc powrócić do świata wykreowanego przez Holly Black w serii „Okrutny książę” i skuszona okładkową recenzją książki sięgnęłam po kolejną pozycję tejże autorki a mianowicie - „Las na granicy światów”.
Oprócz powyższego znowu oczarowała mnie okładka ale nie urzekła tak bardzo jak we wcześniej wspomnianym cyklu. Bo jak sami przyznacie okładki dla książek, w których autorka opisuje „mały ludek” są niesamowite i opisują wyczarowane w książkach historie.
Powieść ta jest zupełną odrębnością i w absolutnie żaden sposób nie łączy się z wcześniejszymi tomami „Księcia”. Z treści wynika, że losy bohaterów zamieszkujących miasteczko Fairfold osadzone są przed wydarzeniami rozgrywającymi się w „Okrutnym księciu” a jedynym łącznikiem z tamtym światem jest postać Grimsena, który został tutaj wymieniony jako niezwykły rzemieślnik pracujący dla Króla Olch – a ten władca z kolei pod koniec powieści bierze czynny udział w wydarzeniach opisanych na łamach książki.
Na samym początku poznajemy rodzeństwo: starszego Bena który muzykę „ma we krwi”, został nią obdarzony przez elfkę odwiedzającą miasteczko, i jego młodszą, ale niezwykle waleczną, mówiącą o sobie rycerz Hazel, siostrę. Hazel razem z Benem marzy, że kiedyś ocali rodzinne strony od wszystkich magicznych stworzeń które zamieszkują okolice.
Tytułowy las mieści się na granicy miasteczka w którym żyją nasi bohaterowie a tam na polanie stoi od niepamiętnych czasów szklana trumna, a w niej rogaty chłopiec ze szpiczastymi uszami. Elfi syn. Mieszkańcy tegoż miasteczka mówią o nim „Książę”, jednak nikt tak naprawdę nie wie kim on jest i kto go tam uwięził.
Ze względu na nietypowych sąsiadów Fairfold cieszy się popularnością wśród turystów a Ci niejednokrotnie tracą życie lub stają się ofiarami okrutnych żartów istot z magicznego świata. Mieszkańcy teoretycznie powinni cieszyć się nietykalnością jednak nie zawsze tak jest, bo puki, pixie czy bunshee mają swój system rozumowania i pojmowania kto jest mieszkańcem a kto przyjezdnym.
Generalnie powieść dobrze się czyta jeśli chodzi o styl. Jednak na taką chudziutką pozycję dosyć długo mi z nią zeszło. Przy poprzednich – góra dwa wieczory. Tym razem jakiś tydzień. Denerwowało mnie w niej to, że w tym utworze dosyć często aby wyjaśnić tok myślenia bohaterów lub sposób ich postępowania, autorka stosuje retrospekcję, która niejednokrotnie wybijała mnie z rytmu, bo moje myśli skupione były na „tu i teraz”, aż nagle bez ostrzeżenia byłam „przenoszona” w przeszłość. Oczywiście nie mam obiekcji co do stosowania retrospekcji ale tym razem sposób w jaki Holly Black się nią posiłkowała i jak dużo jej było na tak małej przestrzeni wypalił cały mój entuzjazm z czytania.
I tak podsumowując, jeśli miałabym po nią jeszcze kiedyś sięgnąć to będzie dla mnie ogromne poświęcenie okraszone bólem głowy i spokojem mojego ducha. Zdarza się niejednokrotnie, że już po przeczytaniu lubię jeszcze sięgnąć po lekturę aby przeczytać fragment, który mnie urzekł, to w tym wypadku nie nabawiłam się takiego odruchu i na pewno nic takiego się nie stanie. Daję pięć gwiazdek „na wyrost”. Dwie są po prostu za ten magiczny świat ukazany w książce a którego w sumie jest tak niewiele.