Wulgarna grafomania. Przemocowy język. Słaba redakcja. Bardzo słabo stworzony, nieprzekonujący świat. Nie wiadomo, dlaczego rzecz się dzieje w przyszłości, która niczym się nie różni nawet nie od 2021 roku, ale i od 2001. Psychologia postaci jest bardzo powierzchowna, tak jakby to napisała gimnazjalistka. Właściwie sprowadza się do tego kto się komu podoba, a kto nie podoba, kto z kim stworzy parę, komu stanie i kto z kim pójdzie do łóżka, ale następnie bardzo poprawnie (skąd w 2053 taka poprawność?) się zaręczy i weźmie ślub.
Nie wiadomo też, dlaczego kobiety są traktowane albo jak obiekty seksualne, albo gwałcone. Niby są równe mężczyznom, ale jednak nie są (jakoś brakuje opisów okrutnych gwałtów na mężczyznach, a obfituje w te na kobietach, to jeden z przykładów).
Najpierw dwie dygresje. We wcześniejszym tomie był typowy body shaming, czyli używanie określenia "camel toe". W następnym "syndrom niedopchania".
W tym tomie język, opisy relacji seksualnej i fizyczności też są żenujące. Przykłady: "cała byłam jedną, wielką, otwartą cipką", "posadził dupsko", "leczący penis". Ani to nie jest zmysłowe, ani namiętne, ani erotyczne. Jest wulgarne i prymitywne.
W dodatku są treści nie tylko grafomańskie, ale naprawdę szkodliwe - legitymizowanie zachowań seksualnych wobec kobiety bez jej zgody. W dobie, kiedy tak dużo mówić się o zgodzie, o tzw. consent, o zmianie definicji gwałtu i o samej kulturze gwałtu, która jest w kulturze utrwalana, to po prostu nie uchodzi.
Bohaterka po fakcie, czyli już po stosunku dowiaduje się, że - żeby mogła doświadczyć częstszych, intensywniejszych penetracji - „leczący penis” jej partnera goił otarcia jej pochwy. A jak na to reaguje kobieta? Jest zadowolona i daje partnerowi w nagrodę buziaka. Legitymizowanie braku zgody (zgoda to jest coś przed) na aktywność seksualną to kultura gwałtu. W tym kontekście aż dziwi patronat.
Naprawdę, jak to się czyta, to ma się wrażenie, że chodziło o te cipki i penisy. I na pewno znajdą one swoich fanów, czy też fanki. Nie jest to jednak dobre, nie niesie ze sobą żadnych wartości, ani nie jest nawet ładne. Pozostawia niesmak.
Może zabrakło dobrego redaktora, który potrafiłby popracować nad językiem tak, żeby z jednej strony stworzyć niebanalny, lekko wywrotowy klimat, który zwróciłby uwagę na rzeczy absurdalne i ośmieszające tę pozycję. A może po prostu zabrakło przyjaciela, który by zwrócił uwagę na te rzeczy, nie bojąc się w trosce zwrócić, z zapewne przykrą, ale konstruktywną krytyką. A może nic się nie dało tym faktycznie zrobić, bo nie było wcale żadnej treści do przekazania. A jak się ma jakiś problem z kobietami, to warto iść na terapię.