No to Coben postanowił w tej serii zajmować się współczesnymi tematami społecznymi :) W poprzednim tomie byli - jakże odkrywczo - źli i całkowicie pozbawieni ideowości politycy oraz rozpuszczone dzieciaki bogatych rodziców, w tym zaś jest - jakże odkrywczo - internetowy hejt oraz to, że reality show są ustawione i ich twórcy wykorzystują osoby, które w nich występują. I uczciwie muszę przyznać - o dziwo nie wyszło to źle. Zwłaszcza kwestia reality show - zagadnienie tak już zgrane, tak wyeksploatowane w literaturze, filmach itd. przedstawił mimo wszystko w sposób ciekawy. Nie czułem banału, choć siłą rzeczy ciągle było bardzo blisko niego. Coben to stara pisarska wyga i znalazł jakiś sposób, by te komunały pokazać nie tylko w sposób interesujący, ale też taki, że czytelnik może odnieść wrażenie, że się dowiaduje się z jego powieści czegoś nowego na ten temat. Nieźle.
Nieco gorzej wyszła kreacja parki bohaterów którym poświęcona została ta powieść. O ile jeszcze Hester jako wygadana i bezczelna prawniczka broniła się nie najgorzej (choć ta scena w której zaczyna filozofować o swojej roli społecznej była bardzo zła, aż dziwne, bo w "Chłopcu z lasu" analogiczne fragmenty były właśnie bardzo fajne), o tyle Wilde już totalnie przestał być Tarzanem. Nie wiem, nie rozumiem po prostu, czemu autor tak całkowicie, absolutnie pozbawił go wszystkich tych cech, które wcześniej mu przypisał. Już nie ma omalże zwierzęcego instynktu, już nie żyje w dziwnej symbiozie z naturą, już nie jest w ogóle człowiekiem lasu. Jest sobie zwykłym facetem, okej, mającym przeszkolenie wojskowe, które to przeszkolenie trafiło na bardzo podatny grunt jego wrodzonych zdolności, ale to wszystko. Rozumiem, że w tym tomie Wilde miał się "ucywilizować", ale czemu poszło to tak szybko? Co ciekawe nawet o jego leśnej kapsule, która zajęła tyle miejsca w poprzedniej książce mu poświęconej, tu są tylko jakieś pojedyncze małe wzmianki - zakrawa to na symbol tego, jak bardzo pisarz odszedł od takiej kreacji Wilde'a, jaką wcześniej rozpoczął.
Co wreszcie wyszło najgorzej, to kreacja powieściowego seryjnego mordercy. Banalna, niewciągająca, taka, jaką widzieliśmy wcześniej już tysiące razy. Znowuż: interesujące, że Coben w ogóle nie usiłować od tego uciekać, jakby przyjął, że ma być banalnie i tyle :) Może zakładał, że przez to ta niespodzianka (bo to miała być niespodzianka i robił to nader poprawnie rozbudzając z nas pewne przekonanie co do pewnej postaci) w finale tego wątku wybrzmi jeszcze wyraźniej? No to mu się to nie udało.
Jedną rzecz natomiast pisarz ten umie robić i tu też mu się ona udała: sceny spotkań nieznajomych. Sceny, w których dwie obce sobie postacie, o których sporo się we wcześniejszych partiach powieści dowiedzieliśmy albo i nie, stają naprzeciwko siebie. Odpowiednia dawka dramaturgii, sprawnie zrobiony klimat - tak, to się i tu wyszło nader okej. Choć dość mocno zadziałała w tym wypadku zasada "im mniej tym więcej" i ta końcowa sekwencja, w którą autor zainwestował najwięcej, wyszła właśnie najsłabiej.
Dla jasności: to nadal jest Coben. To nadal jest świetna literatura popularna, która daje olbrzymią dawkę czytelniczej satysfakcji. Pisarz mocno ograniczył tu ironiczność stylu (albo może po prostu przestał szarżować) mocno ograniczył oczyszczającą rolę finału (czy tam finałów poszczególnych wątków), ale czyta się nadal bardzo dobrze.
PS: W obu tomach tej serii pojawiają się nawiązania do twórczości Williama Szekspira :) W tamtym jedno, w tym dwa. Ciekawe, czy będzie to już jej stały znak rozpoznawczy :)