W literaturze bardzo często dochodzi do zjawiska drugiego życia. Najczęściej przyczynia się do tego świat kina, serwując czytelnikom obrazową wersję ich ulubionych (bądź nie) dzieł. Gra o tron znalazła się w tym gronie. Ponad dziesięć lat po premierze pierwszej części Sagi Lodu i Ognia, stacja HBO wyemitowała serial inspirowany bestsellerem Georga R.R. Martina. Serial, który odniósł ogromny sukces i zapoczątkował kolejną falę fascynacji książką.
Długo zwlekałam, zanim rozpoczęłam czytanie Gry o tron. Zawsze coś opóźniało ten moment, zawsze znalazła się książka, która miała pierwszeństwo. Z czego to wynikało? Czytając tak wiele pochlebnych opinii, widząc tak wielu fanów sagi i tak wiele nawiązań do niej, bałam się, że Martin poważnie mnie rozczaruje. Miałam ogromne oczekiwania co do tej książki, chciałam by okazała się czymś podobnym do Władcy Pierścieni, by pochłonęła mnie całkowicie. By wreszcie była pełnokrwistym fantasy, obfitującym w niecodzienne wydarzenia, niesamowitych bohaterów i magiczne moce. Niestety, z wielkich nadziei pozostał niedosyt i rozczarowanie.
Pokój w Zachodnich Krainach wisi na wosku. Dawne waśnie i wojny nie przyniosły ostatecznych rozwiązań, pozostawiając w mieszkańcach i władcach Siedmiu Królestw rosnący niepokój. Potomkowie szalonego smoczego władcy Aerysa Targaryena pragną odzyskać Żelazny Tron. Panujący król Robert, coraz mocniej uzależnia się od ambitnych i żądnych władzy Lennisterów. A pozostający do tej pory na uboczu Eddard Stark musi wkroczyć na arenę polityczną jako Namiestnik króla i dawnego przyjaciela zarazem. Nadchodzi zima. Nadchodzi czas, w którym władzę obejmą zdrajcy, bezwzględni i żądni krwi, nieznoszący sprzeciwu i nieznający współczucia. Zachodnie Krainy pochłonie chaos, w którym zwycięstwo odnieść mogą tylko ci, którzy pozostaną wierni sobie i swoim przyjaciołom. Ale czy znajdą się tacy w którymś z Siedmiu Królestw? A może rozwiązanie przyniosą rosnące w siłę ciemne moce zza Muru?
Pierwsza część Sagi Pieśni Lodu i Ognia nie przyniesie nam żadnych rozwiązań. Zapozna nas jedynie z ogólną sytuacją panującą w Zachodnich Krainach, przedstawi nam bohaterów, którzy już teraz odgrywają ważną rolę w Siedmiu Królestwach, bądź dopiero wkraczają na tę niebezpieczną i bezwzględną arenę. George R.R. Martin pokaże nam też, że jest autorem, który nie przywiązuje się do swoich bohaterów, łatwo pozbawiając ich zdrowia, życia i bliskich. Pokaże nam też rozmach, wielość wątków, wydarzeń i postaci, w których szybko się pogubimy. A wszystko po to, by stworzyć wielotomowe dzieło, ciągle cieszące się popularnością, przyciągające nierozwiązanymi zagadkami i barwnymi postaciami.
Najmocniejszą stroną Gry o tron są właśnie jej bohaterowie. Przez te ponad osiemset stron pojawia się ich bardzo wiele, a każdy z nich to wielka indywidualność: uczciwy Eddard Stark, intrygująca Catelyn, wkraczający w dorosłe życie Robb, bezwzględna Carsei, rosnąca w siłę Daenerys, niesforna Arya czy w końcu niezwykle inteligentny Tyrion. Oczywiście, to tylko niewielki procent doskonałych postaci wykreowanych przez Georga Martina. Ich obecność zapewnia jednak zmiany, niespodziewane zwroty akcji, a także lekką dawkę dobrego humoru. Właściwie każdy z bohaterów dopuszczony jest do głosu, pozwalając czytelnikowi na poznanie jego uczuć i zamiarów. Ale ten wielogłos w Grze o tron bywa lekko irytujący. Wprowadza pewien chaos, choć to jedynie moja subiektywna opinia.
Cała akcja Gry o tron wydaje się za bardzo rozciągnięta. Kolejne strony to zgłębianie dworskich intryg, poznawanie przeszłości, rodzinnych powiązań i dawnych przewinień. Ma to oczywiście swoje plusy jak chociażby budowanie napięcia, ale po kilkudziesięciu stronach tej swego rodzaju stagnacji, można być znudzonym, a przed odłożeniem książki na bok, chroni nas jedynie silna wola.
Trudno mi być obiektywną oceniając dzieło Martina. Z jednej strony na moje negatywne odczucia wpływ mają ogromne oczekiwania. Wiem, że ocena Gry o tron wyglądałaby zupełne inaczej, gdybym nie obiecywała sobie tak wiele. Z drugiej strony przed wyrażeniem niezadowolenia powstrzymuje mnie wszechobecne przekonanie o wspaniałości Gry o tron. Być może, gdy sięgnę po kolejne części moje odczucia ulegną zmianie. Wiem tylko, że George Martin włożył w swoją książkę sporo pracy, którą na pewno trzeba docenić. Wiem też, że jest porządnie napisana, choć nie w tak porywający sposób, jakiego się spodziewałam. I pewne jest też to, że Saga Pieśni Lodu i Ognia sprawi mi jeszcze wiele problemów.... Na razie jednak nie sięgnę po kolejne części, ale za to oglądnę serial. Może on rozpali moją miłość do książek Georga Martina?