25 października 1415 roku pod Azincourt rozgorzała jedna z najważniejszych bitew wojny stuletniej. Krwawa i nierówna walka wydawała się dla Anglików przegraną. Francuzi poczuli swoją siłę i pewnie zmierzali do wyparcia wrogów z kraju. Ale Henryk V miał tajną broń - łuczników. Dzień świętego Kryspina zamiast przegranej, przyniósł Anglikom spektakularny, bo niespodziewany, sukces. I właśnie do tych wydarzeń powraca Bernard Cornwell w książce Pieśń łuków.
Powieść tego angielskiego pisarza i historyka w dużej mierze opiera się na faktach. Postacie, miejsca, daty czy uzbrojenie to w Pieśni łuków elementy prawdziwej historii. Jednak przewodnikiem po średniowiecznym świecie jest osoba, która choć faktycznie pod Azincourt była, to Bernard Cornwell wprowadził do jej życiorysu sporo zmian. Nicholas Hook już od najmłodszych lat nie rozstawał się z łukiem. Jako jeden z nielicznych potrafił napiąć cięciwę po samo ucho, a jego szybkość i celność, nie dawały ofierze żadnych szans. I pewnie wiódłby spokojne życie wśród ukochanych lasów, gdyby nie konflikt z rodziną Perrillów, toczący się od pokoleń. Kiedy Nick pomaga w spaleniu heretyków na stosie, jeden ze skazańców prosi go o opiekę nad córką. Młody Hook podejmuję próbę uratowania dziewczyny, jednak mu się to nie udaje, a atakując księdza Martina skazuje siebie na wygnanie. Oczywiście ku uciesze wrogów. I tak trafia do Francji, gdzie dzięki opiece świętego Kryspina udaje mu się przeżyć masakrę w Soissons. W zdobytej twierdzy oczyszcza też swoje sumienie ratując życie młodej zakonnicy - Melisandy. Wraz z dziewczyną powraca do Anglii, gdzie zaczyna się jego błyskawiczna kariera wojskowa. Umiejętności Nicholasa są wyjątkowe i wreszcie, po kilkunastu latach szukania swojego miejsca w świecie, Hook łączy swe życie z Anglią, Henrykiem V i w końcu z Azincourt.
Bernard Cornwell doskonale łączy wątki. Historia miesza się z przygodą, romansem czy kroniką. Nicholas Hook oprowadza nas po angielskim obozie, ujawniając wady i zalety wojska Henryka V. Sam władca przedstawiony jest dosyć dokładnie, kilkakrotnie pojawiając się na drodze Nicholasa. Oblężenie Harfleur, przygotowania do bitwy i sama walka obfitują w szczegóły. Ale Cornwell nie zamęcza nas niepotrzebnymi informacjami, a ewentualny nadmiar wiadomości przerywa emocjonującymi zdarzeniami z życia bohaterów. Bowiem do obozu Henryka V z czasem przybywają Perrillowie i ksiądz Martin, którzy ciągle szukają okazji do upokorzenia Nicholasa. Widząc, że Hook odnosi sukcesy i cieszy się przychylnością dowódców, swoją złość skupiają na Melisandzie i bracie Nicholasa. Dawne niesnaski muszą być jednak załagodzone, przynajmniej na czas walki pod Azincourt. Tylko czy zwaśnione od pokoleń rody, mogą zapomnieć o nienawiści, zwłaszcza gdy w ferworze walki łatwo o nieszczęśliwy wypadek?
Bernard Cornwell starał się ubrać wydarzenia historyczne w płaszcz powieści przygodowej. Ale wielość nawiązań do prawdziwych wydarzeń z pierwszej połowy XV wieku, może zniechęcić czytelników, którzy historii po prostu nie lubią. Dla mnie ilość informacji przekazanych przez autora, jego wizja walk i politycznych zależności jest odpowiednia. Niemniej jednak opisy oblężenia czy bitew zajmują sporo stron. Według mnie nie są to sceny nudne - Cornwell buduje napięcie, pozwala dostrzec słabe i mocne strony obu armii co wzbudza małą iskierkę niepewności, a dodatkowo fakt opieki świętych, których sugestie nie raz ratują życie Nicholasa, sprawiają, że powieść całkowicie nas pochłania.
Można zarzucić Cornwellowi jedno - jego postacie są trochę jednowymiarowe. Nicholas przez cały czas będzie człowiekiem sukcesu, wygrywającym każdą walkę i przynoszącym chwałę angielskiej armii. Melisanda to kobieta silna i pewna siebie. Jej ojciec to przez cały czas czarny charakter, tak samo jak Perrillowie i ksiądz Martin. Sir John, dowódca Nicholasa, to nieco szalony, ale odważny i uczciwy mężczyzna.
Cornwell, podobnie jak w Trylogii arturiańskiej, ukazuje kościół w negatywnym świetle. Subiektywnie też ocenia poczynania angielskiej armii we Francji - ale to uzasadnione jest patriotycznymi uczuciami. Francuzi zawsze będą tymi złymi (wyjątkiem jest tylko Melisanda), a Anglicy niezwyciężonymi.
Na pewno te negatywne uczucia zgłuszone zostaną przez doskonały warsztat Cornwella. Pieśń łuków to kawał dobrej powieści historycznej, która pochłania od pierwszej do ostatniej strony. Pomimo tego, że wiemy jak potoczą się losy bitwy pod Azincourt, to przez cały czas towarzyszy nam niepokój o losy każdego z bohaterów. Oczekujemy niesamowitych wydarzeń i takich dostarcza nam Bernard Cornwell. Chcemy książki doskonałej i wciągającej i taką dostajemy. Pragniemy historii podanej w rozrywkowej, ale nie kiczowatej formie - i taką ją otrzymujemy w Pieśni łuków.