Moje czytelnicze plany co roku przewidują świąteczną komedię, a niedługo potem romans. Tym razem wybór padł na „Gorączkę świątecznej nocy” Caroline Hulse, która jest ubiegłoroczną premierą i debiutem autorki, porównywanym do „Listów do M” (jeśli coś to komuś mówi, mi nie, bo nie oglądam filmów – tym samym nie mogę się wypowiedzieć o trafności tych analogii). Przeczytałam książkę w dwa dni, umilała mi czas marnowany w kolejkach i bezsenne nocy i przyznaję, że spełniła swoją rolę znakomicie.
Bohaterami powieści jest rozwiedzione małżeństwo – Matt i Claire, którzy dla dobra swojej siedmioletniej córki Scarlett postanawiają spędzić wspólnie święta. Zabierają również swoich obecnych partnerów – Patricka i Alex. Scarlett towarzyszy również ogromy, fioletowy i wymyślony królik Posey, z którym dziewczynka dzieli się swoimi przemyśleniami, obawami i pomysłami. Opowieść o ich wspólnym, przedłużonym weekendzie przeplatana jest zeznaniami świadków, dotyczącymi postrzelenia Patricka z łuku. No cóż, pomysł zgromadzenia w jednym miejscu ludzi, którzy mają tak odrębne plany, nieprzepracowane problemy, różne osobowości, musiał skończyć się jakimiś ofiarami, zwłaszcza że w międzyczasie wychodzą z nich demony, skrywane tajemnice, prawdziwe oblicza skrywane skrzętnie przed oczyma własnych partnerów.
Prawdę mówiąc, książka nie do końca jest komedią, bardziej tragikomedią. Nie wybuchałam niepowstrzymanym śmiechem podczas czytania, chociaż komizm towarzyszy bohaterom cały czas. Autorka stworzyła postaci, które pozornie są dorosłe, jednak ich dojrzałość ciągle kuleje. Matt albo jest roztrzepany, albo celowo nie mówi Alex wszystkiego. Ona z kolei nie potrafi postawić na swoim, a do tego walczy z nałogiem alkoholowym. Patrick to przypadek niemal autystyczny, który musi mieć wszystko poukładane i idealne, a Claire to idealna kobieta – zorganizowana, zadbana, troskliwa wobec bliskich, jednak też skrywająca przeszłość, z której nie jest dumna, a przynajmniej nie zwierzyła się swojemu obecnemu partnerowi. A Scarlett, jak zwyczajne dziecko, kocha oboje swoich rodziców i chciałaby, aby znów zamieszkali razem. Wszystkie swoje sympatie i antypatie przenosi na królika, który prowokuje jej niechęć do Alex i podrzuca pomysły o możliwym ponownym wspólnym życiu jej rodziców.
Podsumowując zatem całokształt, książka nadaje się do czytania o każdej porze roku, bo święta tak naprawdę są w niej tylko tłem, pretekstem do spotkania w takim gronie, a jej prawdziwą treścią są trudne relacje pomiędzy dorosłymi ludźmi, którzy nie do końca radzą sobie z tą dorosłością. Postaci w książce są nieidealne, a przez to realistyczne i budzące jakieś emocje, inne niż niedowierzanie, jakie towarzyszy mi przy obcowaniu z bohaterami perfekcyjnymi w każdym calu. Autorka popisała się dopracowanym stylem i zdolnością oddawania uczuć towarzyszących postaciom oraz atmosfery ich wspólnego, trzeba przyznać, że ekstremalnego spotkania.
Jedyny zarzut jaki mam, to że książka nie jest tym, co sugerował wydawca, czyli świąteczną komedią. Nie jest radosną opowieścią pełną Mikołajów, choinek i śnieżynek, kończącą się wybuchem płomiennego romansu na całe życie, tylko dojrzałą, mądrą historią o zmaganiu się z sytuacją patchworkowej rodziny, trudnościach w budowaniu relacji między jej członkami, wyzwaniach dorosłości w kontekście partnerstwa, rodzicielstwa, ale też rozwoju osobistego. To zarzut, ale nie wyrzut, bo dzięki temu, że książka jest, jaka jest, wciągnęła mnie bez końca, okazała się lekturą budzącą refleksje, a nie tylko rozrywkową.