Czas na wojnie dłuży się niemiłosiernie. Ciągła walka o przetrwanie i marzenia o zwyczajnym życiu jak dawniej są zbyt silne do odparcia. Mimo to, nie wolno się poddawać i trzeba brnąć do przodu. Wiedzą to bohaterowie piątej części „Jutra” , autorstwa australijskiego pisarza Johna Marsdena. Bezczynność jest bowiem groźniejsza niż działanie. A to właśnie sprawia, że wcześniej nieudany atak, zostanie przeprowadzony jeszcze raz, całkowicie przypadkiem. Mimo to, osiągnie niebagatelny sukces. Koniec wojny jest bliski?
Od wielu osób czytających dzieła pana Marsdena słyszałem, że piąta część jest jedną z najlepszych. Byłem bardzo ciekaw czy jest to prawda dlatego też bardzo szybko sięgnąłem po lekturę. Niestety, bardzo nie spodobała mi się okładka. Pomysł może i był dobry ale prawdę mówiąc nie lubię okładek, na których pokazane są twarze ludzi, a w szczególności skulona dziewczyna na żółtym tle. Dlatego też sądzę, że ta właśnie okładka jest najgorsza ze wszystkich siedmiu (które swoją drogą są bardzo zachęcające). Nie miało to jednak negatywnego wpływu na odbiór treści bo w końcu, nie można oceniać książki po okładce.
Przebieg fabuły, można by rzec, jest teoretycznie taki sam w każdej części Jutra. Na początku nic szczególnego się nie dzieje, później – przypadkiem – zdarza się coś całkowicie nieprzewidywalnego a skutki tego wydarzenia rozciągają się na resztę książki. Jaki jest więc klucz do sukcesu? Prosty schemat może być nudny, ale dobrze napisana historia potrafi stworzyć z niego atut i tak właśnie jest w „Jutrze”. Autor pozwala nam zapomnieć o wojnie zapełniając stronice rozważaniami Ellie i jej przyjaciół oraz opisami ich życia „codziennego”, aby potem całkowicie nas zaskoczyć czymś zupełnie niespodziewanym. Ponadto plany naszych bohaterów są często udaremniane przez wrogie siły i dlatego też są oni zmuszeni do improwizacji nierzadko panikując. Ich emocje wręcz biją od lektury co uważam za niesamowite i zastanawiam się jak to jest możliwe, aby przekazać tak silne uczucia słowem pisanym. To jest mistrzostwo.
Schemat każdej z części Jutra oczywiście powtórzył się również w „Gorączce”. Zdarzyła się tam jednak rzecz zaskakująca. Wątek teoretycznie zamknięty, powrócił i to w tak brutalny sposób, że postacie praktycznie nie mogły tego uniknąć. Przez źle podjętą decyzję, zostali przewiezieni w miejsce, które planowali zniszczyć od zewnątrz – nie udało się. Teraz, przypadkowo, znaleźli się wewnątrz. I mieli przewagę, wróg o nich nie wiedział. Czytelnik dobrze wie, co Ellie – wraz z przyjaciółmi – uczynią. Pytanie jednak jak? A raczej, w jakim stylu?
Wszystko w książce dzieje się bardzo szybko. Na jednej stronie, młodzież może przechadzać się po lesie, na drugiej może umierać od kulki żołnierza. Akcja jest dynamiczna co świetnie ukazuje, jak naprawdę jest na wojnie. W „Gorączce” padają decyzje za decyzjami a myślenie w biegu i spontaniczne ruchy są już codziennością. Czasem zastanawiałem się jednak, czy to wszystko mogłoby zdarzyć się naprawdę. Doszedłem do wniosku, że tak. Ale byłoby to coś strasznego…
Większość książki skupia się na kolejnym sabotażu. Poprzednia część mówiła o próbie wysadzenia w powietrze lotniska w Wirrawie aczkolwiek nikomu się to nie udało. Kombinowanie, jak zniszczyć najważniejszy punkt wroga od wewnątrz, zaprzątało głowę naszych przyjaciół już od samego początku książki. Przyznam szczerze, sama akcja zniszczenia lotniska, jak i ostatnie godziny przez skokiem, były naprawdę świetnie opisane i wręcz nie mogłem się od nich oderwać. Poszukiwanie jedzenia, znalezienie broni i… zabójstwo aby przetrwać. Tak, to jest wojna. Nawet jeśli pozornie nie masz szans, wszystko da się zrobić. Nawet uciec starą ciężarówką, niemalże zostając zmiażdżonym przez samolot, przebijając przy tym ogrodzenie a potem uciekając rzeką kilkadziesiąt kilometrów. A i owszem. Właśnie tak. Jest to niesamowicie pomysłowe, aby skierować Ellie i jej przyjaciół do rzeki, która prowadzi do sąsiedniego miasta, w którym znajdowało się więzienie o zaostrzonym rygorze, do którego trafili. Na dodatek, to co działo się w trakcie tej długiej podróży, oraz to co zastali na miejscu było po prostu… nie do opisania. Umiejętność budowania napięcia, zwrotów akcji i oddawanie emocji jest imponujące; to jest to, co lubię w książce – jak i całej serii – najbardziej.
Jak w każdej części, bohaterowie zmieniali się i ukazywali swoje nowe oblicza. Tak również stało się w „Gorączce”. Trzy postacie zaskoczyły mnie najbardziej, jedna z nich pozytywnie, dwie inne zaś negatywnie.
Lee i Kevin. Dobrzy przyjaciele, których wojna zbliżyła do siebie. Co z tego, skoro są to dwa tak skrajne charaktery, że wręcz nie można było obejść się bez kłótni? Kevin wydawał mi się zawsze osobą silną, sprawną fizycznie i psychicznie a tu proszę. Coś całkowicie odwrotnego. Biedny Kevin, który załamał się i popadł w depresję. Rozumiem jego sytuację, ale wręcz gotowało się we mnie, gdy narażał życie całej grupy, bo uznał, że woli wypłakać się w przyczepie tira, niż iść razem z przyjaciółmi na front. Jeszcze chwila, a Ellie zostawiłaby go i muszę przyznać, że nie żałowałbym.
Z Lee stała się rzecz całkowicie odwrotna. Z delikatnego, romantycznego mężczyzny, stał się rządną krwi maszynką do zabijania, nie obawiającą się opuszczenia przyjaciół, aby samemu wyruszyć na wojnę. To zachowanie, już na samym początku książki, było dość irytujące. Szantaż emocjonalny to nie najlepsza forma zmuszenia przyjaciół do pójścia razem… Rozumiem, żołnierze zabili mu rodziców, ale czy zmieniłby tę sytuację idąc samemu na pewną śmierć? Raczej nie. Poza tym, nawet po udanym sabotażu, coś było z nim nie tak. Za bardzo skryty i wciąż oddalony od Ellie, wydawał się nie być sobą. Powoli zaczęło się to zmieniać, choć dość mozolnie.
Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie postawa Fi. Od początku serii uważałem ją za osobę delikatną, o słabym charakterze. Wydawała mi się raczej mało waleczna i odważna. Z każdą chwilą jednak, moja opinia o bohaterce poprawiała się. W trakcie napadu na lotnisko zachowała zimną krew i mimo kilku tragicznych momentów, zachowała się wspaniale – lepiej niż Kevin, który spanikował i zwariował do reszty. Za to bardzo ją pochwalam.
Jak każda część serii „Jutro”, ta również zaskakuje niesamowitymi zwrotami akcji, niezwykle zbudowanym napięciem oraz pomysłami, na które niejeden by nie wpadł. Mogę podpisać się pod stwierdzeniem, że jest to jedna z najlepszych części „Jutra” choć moją faworytką wciąż pozostaje cz. trzecia. Cała saga jest warta przeczytania, natomiast tę książkę oceniam na 9/10.