Cisza białego miasta stała się jedną z moich ulubionych książek, którą polecam wszystkim fanom sensacji i kryminału – recenzja TUTAJ. Nie mogłam doczekać się kontynuacji i gdy tylko Rytuały wody trafiły w moje ręce, wzięłam się za czytanie. Zachwyt pozostał, fajnie było powrócić do historii bohaterów i wniknąć w nowe śledztwo. Wciąż pozostaję pod wpływem tej powieści, ale... No właśnie, czy jest jakieś „ale”?
Od dramatycznych wydarzeń w Vitorii minęło już kilka miesięcy. Mimo to Unai wciąż prześladuje obawa, która nie pozwala mu przezwyciężyć strachu i wyjść z choroby. Jego relacja z Albą również pozostawia wiele do życzenia – kobieta nie jest pewna, czy powinna zaufać inspektorowi i się z nim związać. Tymczasem miastem wstrząsa kolejna zbrodnia. Zostaje znaleziona kobieta, którą ktoś powiesił za nogi, a głowę umieścił w starożytnym celtyckim kotle wypełnionym wodą. Wygląda na to, że ktoś odprawił pradawny rytuał, ale Unai jest przerażony, rozpoznając ofiarę. Modli się jedynie, by Vitoria znów nie musiała zmierzyć się z seryjnym mordercą. Prawda jest jednak bardziej skomplikowana, a inspektorowi i jego najbliższym grozi niebezpieczeństwo. Okazuje się, że niewinne wygłupy nastolatków w przeszłości, mają poważne konsekwencje w przyszłości.
Nie będę ukrywać, że Cisza białego miasta wywarła na mnie większe wrażenie. Nie oznacza to jednak, że Rytuały wody nie sprostały zadaniu. Może po prostu moje totalne zauroczenie pierwszą częścią było spowodowane tym elementem nowości – nie znałam jeszcze bohaterów, jarałam się jak pochodnia na myśl o mrożących krew w żyłach rytuałach i szalonym seryjnym mordercy. Tak naprawdę w drugiej części mamy to samo z tą różnicą, że bohaterów już znamy, znów mierzymy się z podstępnym zabójcą i oczywiście w grę wchodzi przeszłość głównych postaci, która się o nich upomina.
Rytuały wody wywierają wrażenie i nie mogę powiedzieć, że nie była to fascynująca lektura. Tak naprawdę cała zagadka nie była dla mnie jakoś szczególnie zaskakująca. Podświadomie połączyłam fakty i wiedziałam, kto stoi za morderstwami. Do ostatniej chwili nie potrafiłam jednak rozszyfrować, gdzie zabójca się ukrywa i mimo że miałam swoje typy, to niestety okazały się pustymi strzałami. Myślę jednak, że gdybym bardziej się nad tym pogłowiła, to dobrze obstawiłabym mordercę. Jeśli macie w sobie zapędy detektywistyczne, to nie będziecie mieli z tym problemu. I chyba właśnie to sprawiło, że pierwszą część uważam za odrobinę ciekawszą i bardziej wciągającą.
Poza tym dobrze było znów spotkać Unaia. Bardzo polubiłam tego bohatera, choć często w tej części wykazywał się jak dla mnie zbyt dużym bohaterstwem. Jego relacja z Albą również pozostawiła pewien niedosyt. Ciekawie za to została przedstawiona jego relacja z przyjaciółmi – zmusiła mnie do zastanowienia, czy rzeczywiście osoby, które znamy najlepiej, są warte naszego zaufania.
I w końcu muszę przejść do najważniejszej, a jednocześnie najbardziej wstrząsającej kwestii w powieści. Punktem zapalnym jest tutaj patologia i przemoc seksualna, z którą ofiary spotykają się we wczesnym dzieciństwie. Rytuały wody doskonale pokazują, że dziecko nie jest w stanie obronić się przed oprawcą, a jeśli krzywdzi je ktoś najbliższy, tak naprawdę jest bezsilne. Nawet jeśli szuka pomocy, to nie zawsze ją otrzyma. Niestety później samo również staje się oprawcą dla swoich dzieci.
Książka porusza bardzo delikatne kwestie, ale robi to w sposób bezpardonowy. Po prostu wrzuca czytelnika w świat przemocy, choć do końca go nie wyjaśnia. Elementy układanki po kolei wskakują na swoje miejsce, a w głowie czytającego powstaje przerażający obraz rzeczywistości. Tak naprawdę dopiero po odłożeniu książki byłam w stanie wziąć w końcu głęboki oddech i z ulgą wypuścić powietrze. Wizja krzywd wyrządzonych przez ludzi, które w następstwie nakręciły spiralę przemocy, zwaliła mnie z nóg.
Rytuały wody okazały się godną kontynuacją.