Bardzo ciekawa, wręcz pasjonująca biografia Roberta Kocha, tego giganta nauki z XIX wieku, przy okazji będąca świetnym opracowaniem z historii nauki, a z historii medycyny w szczególności. Autor zaczyna od apokaliptycznego obrazu: u schyłku XIX wieku cierpienia, choroby, epidemie stanowiły nieodłączny element codziennego życia. Szalały suchoty, wybuchały epidemie grypy, cholery, dżumy, ospy, duru brzusznego zbierając obfite żniwo śmiertelne. Zatem obecne czasy pandemii możemy traktować w pewnym sensie jako powrót do przeszłości...
Koch zaczynał jako prowincjonalny lekarz, którego pasją były badania naukowe. Jako pierwszy odkrył, że to zarazki odpowiadają za choroby zakaźne. Idea była na tyle rewolucyjna, że wywołała olbrzymie opory naukowego establishmentu. Niemniej, z czasem prace Kocha zyskiwały powszechne uznanie, a jego autorytet wzrastał.
Koch odkrył też prątka gruźlicy, robiąc milowy krok ku zwycięstwu nad tą chorobą, która zabijała tak wielu ludzi na przełomie wieków XIX i XX. Tak naprawdę prątka odkryli przed nim inni badacze, ale to jemu przyznaje się tę zasługę. Zadziałał tu znany w nauce efekt św. Mateusza, który „polega na uznawaniu wkładu w osiągnięcia naukowe badaczy znanych, o wyrobionej marce i na odmawianiu takiego uznania naukowcom, którzy jeszcze nie wyrobili sobie nazwiska”.
Autor też sporo pisze o błędach Kocha, oto wydawało mu się, że odkrył lek na gruźlicę – tuberkulinę. Niestety, to były pobożne życzenia, jak pisze autor: „Kocha zaślepiła jego własna ambicja. Tak bardzo pragnął, by tuberkulina stała się lekarstwem przeciwko gruźlicy, że zaniedbał przestrzegania własnych protokołów badań naukowych”. Z drugiej strony w czasach Kocha nie stosowano standardowych obecnie metod badania leków: randomizacji i podwójnie zaślepionej próby, więc często pobożne życzenia brano za rzeczywistość (tak się często dzieje w nauce i dzisiaj).
Jak pisze autor, Koch „Zaczął uprawiać naukę powodowany szczerym pragnieniem zdobywania wiedzy. I właśnie szczerość pozwoliła mu dokonać przełomowych odkryć. Najbardziej zaszkodziło mu to, że tak jak wielu innych pragnął nie tylko odkryć, lecz także związanych z nimi chwały, uznania i pozycji społecznej. Przeliczył się z możliwościami, a następnie krytykował tych, którzy domagali się, by przestrzegał ustanowionych przez siebie samego standardów.” Wydaje się, że to dosyć typowa droga życia wielu wybitnych naukowców.
Bardzo ciekawe są rozważania o konflikcie między Kochem a Pasteurem, oto dwaj giganci nauki boczą się na siebie jak dzieci, nie szczędząc przykrych złośliwości. Pokazuje to, że nawet najwięksi naukowcy mają wielkie ego i podlegają silnym emocjom, których nie potrafią opanować. A przecież odkrycia Kocha i Pasteura zrewolucjonizowały medycynę, przyczyniając się do zwycięstwa nad większością chorób zakaźnych.
Sporo też w książce znajdziemy interesujących rzeczy z socjologii nauki. Niepotrzebnym wtrętem są za to rozdziały o Arturze Conan Doyle'u, który też (jak Koch) był lekarzem, ale sławny jest z zupełnie innego powodu.
Reasumując: świetna książka z historii nauki.