Do sięgnięcia po tę książkę mnie zachęcił nie tylko tytuł i opis wydawcy, ale przede wszystkim okładka. Ona aż wołała do mnie, żebym ją wzięła w swoje ręce. A że jestem typową okładkową sroką, więc bez większego namysłu zabrałam się za lekturę. Zresztą sama powoli zaczynam myśleć o swojej przyszłości, jako coraz bardziej starszej pani...
Starość to temat poważny a opieka nad ludźmi starymi i niedołężnymi lub z zaburzeniami psychicznymi jest bardzo trudna, ciężka i niedoceniana. Ja mam pewne w tym doświadczenie, gdyż opiekowałam się przez kilka lat swoją mamą, która po operacji onkologicznej nie wróciła już do pełnej sprawności a z czasem było tylko gorzej. Co prawda, moja mama zachorowała mając ponad 90 lat, więc to też pewnie miało wpływ na dalsze życie z rakiem. Mimo swojej własnej choroby z pomocą rodziny i domowego hospicjum dałam radę opiekować się mamą, zresztą musiałam wręcz, bo do DPS-u się nie nadawała, do hospicjum też.
Książka "Spółdzielnia Starców" Przemysława Budzińskiego jest jakby reportażem, podróżą , którą autor odbył po różnego rodzaju domach pomocy społecznej. Jak sam pisze, w każdej branży wytwarza się samoistnie czasem dość osobliwy żargon. Może się wydawać dla osób z zewnątrz dziwny i wręcz głupi, ale wiem, że tak jest, bo pamiętam wiele zwrotów ze swojej pracy. Przemysław Budziński pokusił się nawet o stworzenie słownika wyrazów, jakim się często posługują w domach opieki. Przyznam, że kilka zwrotów znam dobrze, ale mnie najbardziej utkwiła w pamięci - Żaneta - czyli duża strzykawka przydatna nie tylko do płukania cewników. Sama jej używałam.
O tych domach zazwyczaj pisze i mówi się źle, a przecież nie wszędzie tak jest. Są i takie, w których seniorzy czują się znakomicie. Zazwyczaj jednak domy opieki społecznej większości nie kojarzą się zbyt dobrze, tym bardziej, że wiedzą o nich tylko ze słyszenia. Nagonka medialna w ostatnich latach pokazuje nam tylko obraz nędzy i rozpaczy, takie tematy są atrakcyjne i chętnie oglądane, więc chętnie się o nich mówi.
"Dobrych reportaży jest mnóstwo, ale reportaży o dobroci niewiele."
"Oczywiście są domy lepiej i gorzej prowadzone. Przez kreatywnych zarządców, którzy tworzą coś z niczego, i przez takich, którzy z mnóstwa robią nic."
Ta książka jest tak bardzo życiowa a jednocześnie tak mało ludzi wie, co się naprawdę dzieje w domach opieki. Większości się wydaje, że gdy odda się bliską osobę do takiej placówki, to tak jakby oddać ją do sanatorium. W bardzo obiektywny sposób autor opisuje zachowania podopiecznych, które podpiera konkretnymi przykładami, zmieniając oczywiście imiona bohaterów. To mieszanka tragedii i komedii, jest się czasem z czego pośmiać, ale w sumie nie ma tu powodów do żartów. W tych domach opieki przecież normalnie funkcjonują ludzie wymagający pomocy oraz cały sztab ludzi, którzy zapewniają im pomoc i godne życie, w miarę spokojną starość.
O domu seniora też coś tam wiem, bo mam kuzynkę pracującą w domu opieki a także moja teściowa przebywała w takim ośrodku, lecz wytrzymała tylko niecały miesiąc, bo przyzwyczajona jest do tego, że wszystko i wszyscy kręcą się wokół niej, zdziwiła się, że tam są też inni ludzie warci uwagi, że nie jest najważniejszą osobą, więc wróciła szybko do domu i chociaż była niby umierająca, to już dziesięć lat daje sobie radę sama. Zresztą autor podaje podobne przykłady, gdyż zna ten temat od podszewki i potrafił tyle lat pracować jako opiekun, zwłaszcza, że jak sam pisze, załoga zmienia się często. Pisze też o trudnych sprawach, o bolączkach systemu, o codziennym życiu seniora z jego chorobami, smutkami, z narzekaniem na złe jedzenie i opiekę. A przecież wielu osobom tam przebywającym we własnych domach się nie przelewało.
"Dom przypomina Kościół katolicki: w opinii większości potrzebny, lecz skostniały i niedopasowany do naszych czasów. Przy czym cała pomoc społeczna, w mediach nazywana "opieką", jest sprawiedliwie traktowana przez wszystkich kolejnych rządzących - czy to konserwatystów, lewaków, liberałów, agnostyków, czerwonych, zielonych czy tęczowych - jak zło konieczne."
Geriatroapokalipsa już ciągle będzie z nami, więc nie zostaje nam nic innego, jak się do niej przyzwyczaić i bawić się tak, jak seniorzy na okładce tej książki. Często się mówi, że nie udała się starość Panu Bogu, ale przecież wtedy żylibyśmy wiecznie...
I chociaż powszechnie panuje takie założenie, że nikt tak naprawdę nie chciałby spędzać jesieni życia w domu opieki, to myślę, że nie jest aż tak źle i trzeba to zaakceptować.
Ta książka była dla mnie tak ciekawa jak przygodowa powieść, tym bardziej, że wiele opisanych faktów jakbym znała ze swojego życia.
Polecam, naprawdę warto!
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.