Co jakiś czas staram się poznawać nowych autorów, więc zabrałam się za książkę amerykańskiej autorki pod krótkim tytułem "LOT".
Historia, chociaż zapowiadała się dość banalnie, to jednak bardzo mnie zaciekawiła. Autorka opowiada o przygotowaniach do świątecznego spotkania trójki rodzeństwa i ich rodzin. O tyle jest to dość trudne, bo po raz pierwszy spotkają się w takim składzie bez swojej matki. Święta zawsze spędzali właśnie u niej, na Florydzie. Helen była jakby spoiwem łączącym swoje dzieci, przy niej wszystkie problemy odsuwane były na bok. Zawsze potrafiła rozładować napiętą sytuację. A teraz już nie ma jej z nimi, więc jak sobie poradzą?
Organizacja świątecznego przyjęcia nie jest zadaniem łatwym, niemal każdy stresuje się przygotowaniami. Tym bardziej, gdy robi to po raz pierwszy dla większej ilości osób.
Henry, Martin i Kate nie wiedzą sami, czy potrafią się ze sobą dogadać. Tym razem spędzić święta mają w domu Henry'ego i Alice, w zasypanej śniegiem okolicy, gdzie przeprowadzili się jakiś czas temu. Jest to z pewnością jakaś kolejna odmiana, lecz czy na pewno będzie lepsza niż święta na Florydzie...
"To Henry wpadł na pomysł przeprowadzki, lecz Alice ją zrealizowała. Co zresztą w ich małżeństwie zdarzało się często."
Rodzeństwo zdaje sobie sprawę, że przed nimi trudny czas. Nie wszystkie sprawy związane z pozostawionym przez matkę majątkiem są rozwiązane. Helen nie sporządziła testamentu, więc rodzinny dom w zasadzie przypada wszystkim, chociaż braciom na nim specjalnie nie zależy. Myślą o jego sprzedaży. Ich siostra chciałaby dom zatrzymać dla siebie i zamieszkać z mężem i dziećmi... Wie jednak, że jej status społeczny i materialny nie pozwoli na to, żeby spłacić braci.
Wszyscy zdają sobie sprawę, że rodzinny dom może stać się kością niezgody w czasie świątecznego spotkania.
"Przy kolacji na stole nie leży obrus, co - Tess jest pewna - bardzo nie spodobałoby się Helen. (Na bożonarodzeniową kolację Kate położy ten, który uratowała z domu matki)."
Już od samego początku są krótkie spięcia na temat zachowywania dzieci, każdy ma inne priorytety i każdy uważa, że jego metody wychowawcze są najlepsze. To zresztą w każdej rodzinie dobry powód do kłótni.
Nie wiadomo jak zakończyły by się słowne potyczki zwaśnionej rodziny, gdyby nie zaginięcie siedmioletniej dziewczynki z sąsiedztwa. Alice jest najbardziej zaangażowana w poszukiwania, gdyż pomogła młodej matce w odzyskaniu praw do dziecka. Waśnie i spory odchodzą na boczny tor i wszyscy starają się odnaleźć dziewczynkę.
Książka dość ciekawa, chociaż chwilami jakby czegoś zabrakło, pewne niedomówienia skłaniają jednak do refleksji i chyba taki był pomysł autorki.
Zakończenie nie przypadło mi do gustu, ale to pewnie też miało być niedopowiedziane...
Po raz pierwszy spotkałam się z książką wydaną przez Wydawnictwo Pauza, lecz kilka tytułów mnie zaintrygowało.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Bonito i serwisowi Dobre Chwile, za co bardzo dziękuję.