Powieść „Pomiędzy wiarą a przekleństwem” jest taką swoistą diagnozą stanu moralnego i społecznego ludzkości. Jednym z wątków tej lektury jest kwestia ludzkiej brutalności, zezwierzęcenia, na które nie ma lekarstwa. I mimo iż fabuła książki toczy się na dwóch płaszczyznach-światach, można ją doskonale odnieść do naszej rzeczywistości. Pod tym względem – daję sporego plusa.
Nawet w obliczu zagłady, zafundowanej na własne życzenie i z woli bogów, ludzie nie są w stanie opanować własnych instynktów. A im gorzej na świecie, tym ludzie stają się coraz bardziej agresywni. W świecie bestii, stają się równie krwiożerczy i zepsuci do szpiku kości. Ludzkość nie potrafi się nauczyć na własnych błędach, i powoli niszczy kolejny świat. A wkrótce do ludzkich swarów przyłączają się bogowie. Czy tym razem uda się nam przetrwać? Odpowiedź na to pytanie musicie znaleźć sami.
Główną bohaterką jest Kirke, dziewczyna na pozór znikąd. Nie ma przeszłości, a przyszłość jawi się w ciemnych barwach. Nie wie skąd pochodzi, nie wie dokąd zmierza. Jednak jakaś przemożna siła pcha ją do przodu. Co rusz objawiają się jej znaki, które zapowiadają ważne wydarzenia. Czy nasza wojowniczka podoła zadaniu jaki wyznaczył jej los? A może stanie się „przystawką” dla wszystkich sił, zaangażowanych w walce przy końcu rzeczywistości?
W powieści podobało mi się to, że główna bohaterka co chwilę musi zmierzyć się z różnymi przeciwnościami. Początkowo nie jest świadoma wielu zagrożeń, przez co cierpią niewinni. Jest nonszalancka, uparta, można powiedzieć że nawet roztrzepana. Dopiero kolejne tragedie, kolejne trudne wybory sprawiają, że zaczyna przemieniać się w pełnokrwistą kobietę, która będzie musiała stawić czoła całej masie przeciwności. Ta ewolucja zagubionej kobiety jest ogromnie seksowna, pociągająca. I za to kolejny plus.
Co do reszty bohaterów – to bywa różnie. Jedne postacie są intrygujące (jak Elsin, coś na wskroś upadłego anioła) i przy pewnym dopracowaniu mogłyby dać z siebie znacznie więcej. Inne zaś są nijakie.
Tak w ogóle to miałem wrażenie, że powieść rozwija się dopiero od połowy. Wcześniej wszystkie dialogi zdawały się puste. Różne zdarzenia następowały po sobie, jakby ktoś po prostu je wyliczał. Uczucia bohaterów zdawały się płytkie, powierzchowne, tak jakby Autorka bała się dać im cząstkę siebie samej. A szkoda, bo książka ma potencjał i przy drobnym dopracowaniu mogłoby z tego wyjść coś naprawdę interesującego.
A tak – powieść jest przeciętna. Ot – jedna z wielu. Liczę, że w kolejnej części Autorka da popis swojego warsztatu pisarskiego, bo czuć, że ma talent. Najwidoczniej coś ją ograniczało. Tak więc Pani Joasiu – do dzieła. Wierzę w Pani talent pisarski.
W powieści jest cały ogrom lapsusów językowych. Dla przykładu – „Po chwili Później bandyta poleciał na mur i padł bez ruchu” (s. 42) to po chwili czy jednak później? Kolejny fajny – „Przegryzała policzek” (s. 61). Nie wiem jak wy, ale przegryzanie policzków musi być ogromnie bolesne. Co innego, gdyby bohaterka tylko przygryzała…
W publikacji znaleźć można cały ogrom błędów interpunkcyjnych, stylistycznych czy takich właśnie potworków. Nie winię za to Autorki – wszak każdy ma prawo się pomylić. Jednak obowiązkiem wydawnictwa powinna być korekta, a nie publikowanie wszystkiego jak leci. W ten sposób książki wiele tracą, a takich ludzi jak ja – odpychają. Już na pierwszej stronie znalazłem błąd, a wraz z rozwojem akcji, pojawiało się ich coraz więcej. Momentami jest tak źle, że ma się ochotę rzucić książką w kąt.
Czy polecam? W jakimś stopniu tak. Książka nie wymaga jakiejś specjalnej uwagi. Pozwala się zrelaksować, odciąć od świata. Mimo wielu błędów w tekście, da się czerpać z niej przyjemność. To taka odtrutka od zagonionego, zwłaszcza przed świętami, świata.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.