Krytyka przychodzi mi automatycznie. Chwalenie jest trudniejsze. Szczególnie wtedy gdy książka wspina się na literackie wyżyny. Chciałabym ukazać jak bardzo dana pozycja jest genialna, ale czuję się zbyt mała, zbyt niekompetentna, by to robić. Boję się, że moje słowa umniejszą moje myśli, a to poniży książkę. Niemniej z drżącym sercem spróbuję przybliżyć maestrię „Sklepów cynamonowych”. Mam nadzieję, że nie zdeprecjonuje wartości prozy Brunona Schulza.
„Najlepsi nie byli wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i hierarchii, pławienia się w płytkim bycie wspólnoty, łatwej intymności, brudnego zamieszania.”
Miejscem akcji jest ulica Krokodyli. Ale to tylko umowna przestrzeń. Nic w „Sklepach cynamonowych” nie jest stałe. Ulica Krokodyli często ewoluuje, przeobraża się, zmienia, tworzy labirynt, wszystko płynie, przemianowuje, układa w zawiłe parantele. Przy tym wszystkim jest tandetna, pretensjonalna, przesiąknięta nowoczesnością. Ulica Krokodyli ma swój urok, taki jaki posiadają rzeczy wyuzdane, kiczowate, prymitywne, duszne i ułomne. Na ulicy Krokodyli wszystko jest kopią kopii, imitacją prawdy, cienkim odbiciem rzeczywistości. Czas akcji jest przedziwny. Płynie swoim rytmem, nie obejmują go żadne zasady. Kluczy po labiryntach miejsca akcji. Skojarzyła mi się książka „1Q84” Murakamiego, gdzie to czas zawijał się w precelka.
„Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia, zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.”
Narratorem jest Józef, który posiada cechy samego Schulza. Dzieli się z czytelnikiem swoimi rozterkami, pragnieniami, marzeniami i spostrzeżeniami. Marzy o wolności, spełnieniu swoich marzeń, uwolnieni spod kurateli innych. Ucieleśnieniem tych fantazmatów są pachnące dziką egzotyką – sklepy cynamonowe. Większość opowiadań skupia się na relacji ojciec – syn. A raczej na tym jak syn obserwuje oddalonego od rzeczywistości ojca – łącznika między tym, co prawdziwe, a tym co mistyczne. Zupełnie wyalienowanego, szukającego drogi ucieczki. Rozdarty wewnętrznie między tradycyjną rolą mężczyzny, a pragnieniem tworzenia – bycia demiurgiem. I tworzy – formuje pierwotną substancję, jaką jest materia. Ojciec widzi potencjał materii, dostrzega miliony istnień w niej drzemiących. Warto zauważyć, że w przeciwieństwie np. do bohaterów romantycznych ociec nie konkuruje z bogiem. W opowiadaniu „Traktat o manekinach” podkreśla jak bardzo ułomne, naśladowcze, tandetne jest jego tworzenie, jakieś takie prowizoryczne, brak w nim pierwiastka boskości. Ludzie nauczyli się powoływać do istnienia twory kiepsko naśladownicze. W tle przewijają się inne postacie, ale są one tylko scenografią do eksploracji syna i „dziwnostek” ojca. Reszta ludzi w świecie prozy Schulza? Stworzeni są z nieskończenie plastycznej materii, która daje się swobodnie kreować. Materia, czyli treść jest tak silna, że przekształca się w formę, aż w końcu rozsadzę ją od wewnątrz. Ale czy zastyga? Wydaje mi się, że nie. Na ulicy Krokodyli przecież wszystko płynie. Podczas tej amatorskiej analizy psychologicznej warto wziąć pod uwagę zainteresowanie Schulza psychoanalizą. Pisarz zaczytywał się Freudem i Jungiem.
A teraz styl. Jak opisać prostymi słowami to nagromadzenie metafor, przenośni, personifikacji, zabawy słowem? Prawdopodobnie się nie da. „Sklepy cynamonowe” są nieskończoną zabawą litrami i formą. To poezja, która udaje prozę. Lub odwrotnie. Nigdy do tej pory nie czytałam nic napisanego tak sugestywnym językiem. Pisarz używa słów w zaskakująco nowych kontekstach i o dziwo wszystko pasuje idealnie. Jakby język, jakim posługuje się artysta był idealnym konglomeratem, stworzonym z niepasujących elementów, ale efekt końcowy jest absolutnie zachwycający. W ustach każdego innego człowieka takie językowe akrobacje byłyby grafomanią. Ale Schulz roztacza przed oczami czytelnika nadrealistyczny świat, otwiera drzwi w podświadomości, o których przynajmniej ja nie miałam pojęcia. Przy czytaniu opowiadania „Sierpień” niemal udusiłam się od sugestywnego języka, który aż wibrował od sierpniowego gorąca. Z resztą posłuchajcie:
„Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.”
I takim jawi się całe opowiadanie.
Ale twórczość Schulza to nie tylko utwory prozatorskie. To także rysunki i grafiki. Wydawnictwo MG uzupełniło „Sklepy cynamonowe” ilustracjami. Teraz poznanie i zrozumienie tekstu jest pełniejsze. Bo tekst i obraz w Schulza tworzą nierozerwalną całość. Moja wyobraźnia sprzęgła się z obrazami, jakie malował/opisywał pisarz. Musiałam się tylko poddać. Bruno Schulz dał mi gotowe sceny, szkicuje gotowy obraz.Podobała mi się taka impresyjność opowiadań. Pisarz chwyta chwilę, opisuję ją malowniczo, jakby w życiu nie widział nic bardziej interesującego od latającej muchy, gwieździstego nieba...
Czy mogę zrobić coś innego niż polecić? Nie. Mam tylko szczerą nadzieję, że nie skrzywdziłam tej książki moją opinią, że oddałam choć w części mój bezgraniczny zachwyt. Dawno nie czytałam tak genialnej książki – wieloznacznej, przesiąkniętej tak ciężką i duszną atmosferą, wypełnionej zawiłą metaforyką na analizę, której można by poświęcić całe życie. I nie byłby to czas stracony.