„Będziemy się wikłali w nieporozumieniach, aż cała nasza gorączka i podniecenie ulotni się w niepotrzebnym wysiłku, w straconej na próżno gonitwie.” - tak powiedział pewnego dnia Bruno Schulz, autor „Sklepów cynamonowych”. Może to był właśnie ten początek zachłyśnięcia się przez niego wszechpotężną mitologizacją. Może już wtedy, niczym mityczny Tezeusz, stawiał pierwsze kroki w labiryncie i wypatrywał swojego celu, mianowicie Minotaura. Można by porównać tego potwora z lękiem pisarza przed zapomnieniem, obawą przed pokazaniem swojego talentu światu. Może stąd ta niekończąca się wędrówka, która koniec końców jest skazana na porażkę. Zachowanie się zaledwie 700 stron rękopisów, niedokończona powieść pt. „Mesjasz”, wydawnicze porażki. - to tylko kolejne etapy, kolejne gwoździe tego życia, które koniec końców zostało skazane na straty przez fatum. Był to pisarz, który mógł osiągnąć wiele, powieść jego życia, „Mesjasz” mogła stać się światowym bestsellerem... Mogło by się wydawać, że nad tym człowiekiem wisiał zły los, kara bez winy, niczym u Lebrosso, głównego bohatera „Wieży” Grudzińskiego. Stąd może ten motyw labiryntu w „Sklepach cynamonowych”. Bruno Schulz chciał przynamniej swoim bohaterom wyprostować ścieżkę, którą będą podążać przez całą akcję. Przynamniej im coś ułatwić, na moment wyprostować, skoro on sam niczym mitologiczny Syzyf, widział momentami bezsens swoich działań, czego przykładem jest np próba zrobienia kariery zagranicznej. Wtedy szczyt marzeń każdego pisarza. Pomimo tych niepowodzeń i nieszczęść, pozostawał uśmiechnięty, podobnie jak nasz antyczny bohater, trzymał los we własnych rękach, i jak to powiedział A. Camus. „
| Jest silniejszy niż jego kamień.
I taki właśnie Bruno Schulz będzie dla swoich postaci, we wspomnianych powyżej „Sklepach cynamonowych”. Można by nawet powiedzieć, że Schulz niczym bohater romantyczny przenosi się do czasów dzieciństwa i stara się je zmienić, zdeformować, by jeszcze bardziej uwypuklić ten na pozór szczęśliwy moment w swoim życiu, kiedy był dzieckiem i kiedy wszystko powinno być łatwiejsze i prostsze. Lecz nagle pojawia się wspomniany labirynt, co doskonale pokazuje, że człowiek jest jak manekin, jak kukła wobec losu zamknięta w sieci korytarzy. Jego życie będzie biegło wzdłuż ścian , nie będzie nic widzieć, słyszeć, będzie poddany wiecznej woli siły wyższej. Podobnie jak Edyp stanie się wędrowcem który nigdy nie zobaczy swojego celu. Pogrążony we śnie, będzie żyć, ale tylko na niby, ponieważ każdy labirynt koniec końców zniszczy swoich mieszkańców, co widać np w losach ojca bohatera, ale także , pojawia się tutaj dehumanizacja, co jest bezpośrednią przyczyną zamiany Jakuba w Kondora, żeby pokazać tą marność człowieka wobec siły Labiryntu. Józio ucieka w świat marzeń, ucieka w marzenia senne, spaceruje po mieście, z którego nie ma wyjścia. Wszystko znika, pojawia się, formuje, podwaja, zmienia kształt. Co chwilę pojawia się nowa ulica, korytarz, piętro, miejsce. Józio się tym zachwyca, ten zmieniony, a jednak ten sam Drohobycz go pochłania, jednak czy nie jest to zachwyt chwilowy? Czy nie jest to marazm i apatia? Zbłądzenie? Wszystko jest piękne, gdy jest nam nieznane, kiedy nas w jakiś sposób pociąga, jednak tutaj labirynt ma oblicze wiezięnia dla każdego z nas, ale przede wszystkim dla bohatera - narratora, który niczym ptak zamknięty w klatce, wyolbrzymia piękno świata, wypiera zło, żyjąc tak naprawdę w samym jego centrum.
Może Schulzowi był potrzebny powrót do tamtego labiryntu, by zamknąć niektóre sprawy, by stworzyć kolejny labirynt dla swojej dorosłej wersji. Jednak mu się to nie udało. Poszerzył jedynie ten, w którym się narodził, dodając mu szczęście, radość, ale przede wszystkim naiwność małego dziecka, które jeszcze nie wie, że z tego labiryntu zwanego życiem jest tylko jedna droga wyjścia, mianowicie śmierć. Schulz się z niego uwolnił, opuścił przybytek niewidomych i niesłyszących, ale czy pomimo tego całego zła, nie warto przez chwilę zbłądzić, by oświetlić drogę innym?