Ostatnio coraz częściej sięgam po polską klasykę literatury pięknej, więc siłą rzeczy prędzej czy później musiałem trafić na Bruno Schulza i jego dwa zbiory opowiadań "Sklepy cynamonowe" z roku 1933 i napisany cztery lata później drugi tomik: "Sanatorium Pod Klepsydrą". To jedyny, zachowany dorobek literacki tego polskiego pisarza żydowskiego pochodzenia, który całe swoje życie był związany z kresowym Drohobyczem. Tam też zginął w 1942 roku z rąk gestapowców i spoczął w jednym z licznych masowych grobów, których do dziś nie odnaleziono. Schulz był autorem dość specyficznym. Gdy zacząłem czytać "Sklepy cynamonowe" urzekła mnie poetyckość jego języka, kwiecistość metafor, przenośni i alegorii, jednak z każdym kolejnym tekstem zaczęło do mnie docierać, że poza tymi metaforami, przenośniami i alegoriami nic się nie kryje, że większość opowiadań właściwie nie ma fabuły, albo jest ona bardzo prosta i nieciekawa, że to są teksty tak naprawdę o niczym.
W dwóch zbiorach... Piszę o dwóch jako o całości, ponieważ wydanie, które mam to tak naprawdę omnibus "Sklepów cynamonowych" i "Sanatorium Pod Klepsydrą"... A zatem, w dwóch zbiorach znajdziecie łącznie 28 tekstów, ale tylko o kilku mogę powiedzieć, że mają jakąś linię fabularną. Niektóre utwory są naprawdę bardzo krótkie, mają po 3-4 strony i nawet jak Schulz zaczyna snuć jakąś opowieść bardzo szybko porzuca ją na rzecz kolejnych barwnych opisów, własnych przemyśleń, niemalże filozoficznych wywodów. Mówiąc krótko: jest to ciężka literatura, mocno przytłaczająca i bynajmniej nie jest to słodki ciężar. Czytanie tych utworów mocno mnie zmęczyło i to do tego stopnia, że po zakończeniu "Sklepów cynamonowych" postanowiłem chwilę odpocząć i zabrać się za inną książkę.
Wspomniałem o kilku opowiadaniach, które odbiegają od reszty i oprócz swej poetyckości, oferują również fabułę. Co więcej, balansują na granicy snu i jawy, imaginacji i rzeczywistości, a to już wystarczy, aby o tych opowiadaniach powiedzieć: "opowieści z dreszczykiem" lub po prostu "groza". Takimi utworami są bez wątpienia "Sklepy cynamonowe", "Wichura" oraz "Sanatorium Pod Klepsydrą", przy czym ten ostatni, to jest creme de la creme obu zbiorów i coś, co naprawdę warto przeczytać, zwłaszcza jeśli lubicie filmy Davida Lyncha. To coś w podobnym klimacie, opowieść o młodym mężczyźnie, który jedzie w odwiedziny do swojego ojca przebywającego w tajemniczym sanatorium. To miejsce, a właściwie całe miasto zawieszone jakby w czasie i przestrzeni, gdzie i jedno i drugie wydaje się funkcjonować zupełnie inaczej niż w normalnym świecie, jest niepokojąco mroczne, ale i na swój sposób piękne, nostalgiczne, tęskne, niczym obrazy Beksińskiego. Poza tym ojciec naszego bohatera już właściwie nie żył, ale tutaj w tym dziwnym miejscu wrócił do żywych, choć to jego życie zdaje się być jedynie formą przejściową. Opowiadanie mocno wjeżdża do głowy, a do tego napisane jest przepięknym językiem. Podobnie rzecz ma się z tytułowym opowiadaniem pierwszego zbioru. "Sklepy cynamonowe" to z kolei melancholijna podróż w czasie, również zawieszona między jawą a snem, o niepokojącej, wzbudzającej dreszczyk atmosferze. To moje subiektywne top3 zamyka "Wichura", która również ma w sobie kilka kropel grozy. To jeden z krótszych utworów, o bardzo teatralnym klimacie, rozgrywa się bowiem w jednej izbie. Całe miasteczko targane jest tytułową wichurą i właściwie każdy jest odcięty od reszty świata. My mamy tutaj garstkę bohaterów uwięzionych w jednym domu i to uczucie alienacji, całkowitej izolacji od reszty świata, który równie dobrze mógł przestać istnieć, jest bardzo wyczuwalny. Schulzowi ponownie udało się stworzyć niesamowitą, kameralną atmosferę.
Jasne, było jeszcze kilka tekstów, które zwyczajnie mi się podobały. Może bez jakiś większych emocji, ale... no były po prostu dobre, ale czy to wystarczy, aby polecić Wam oba zbiory? No, nie do końca.... Może inaczej: gdyby tak sobie dawkować te opowiadania, powiedzmy, jedno na miesiąc, to byłoby ok., w większym natężeniu, lektura staje się ciężka do przebrnięcia, choć jej walory estetyczne, to naprawdę wysoka półka. Jednak na samej estetyce nie zajedzie się daleko. Jeśli sięgam po opowiadania, to chcę dostać przede wszystkim krótkie, ciekawe historie, cała reszta to dodatki. W przypadku opowiadań Schulza, jest niejako na odwrót: to dodatki grają pierwsze skrzypce, a fabuła jest rzucona nam jak jakiś niewiele znaczący bonus.
Oczywiście, gorąco polecam Wam te trzy utwory, o których wspomniałem wcześniej, a całą resztę możecie sobie albo odpuścić, albo smakować bardzo powoli. Plus jest taki, że oba zbiory znajdziecie w serwisie WolneLektury, również w wersji audio, więc nie musicie wydawać kasy, ani szukać biblioteki. Ja mam wydanie od Hachette z kolekcji Biblioteka Polska. To ładne wydanie, choć wolałbym, żeby ilustracje zlecono człowiekowi, a nie Sztucznej Inteligencji, jednak takie mamy czasy, a wydawnictwo zgrabnie obcięło sobie koszty. Obcięte koszty, to ich zysk, za to nasza strata, choć tylko (albo aż) w sferze wrażeń estetycznych.
© by MROCZNE STRONY | 2024