O w mordę, ale mnie ta książka wymęczyła. Gdybym miał się wpasować w stylistykę Jasnowidza i czarownicy, musiałbym napisać, że wymęczyła jak dziwka w burdelu, ale to nie byłaby prawda, bowiem to zmęczenie jakie teraz czuję nie ma nic wspólnego z przyjemnością. To co mnie dopadło po lekturze tej książki, to dojmujące uczucie zmarnowanego czasu, czasu, który mógłbym spożytkować bardziej efektywnie, na przykład... hmmm... drapiąc się po nosie? Albo czytając podręcznik do naprawy ciągnika Ursus. W tym drugim przypadku, tak coś czuję, lektura byłaby o wiele bardziej pasjonująca, niż to co zaproponowało wydawnictwo AlterNatywne i debiutujący Mark Arturro.
Jasnowidz i czarownica, to historia Marka, który przyjeżdża do niewielkiej wsi, gdzieś niedaleko Spały. Marek jest podobno jasnowidzem, ale te umiejętności nie są przez niego zanadto eksploatowane. Przyjeżdża z planem pozostania tu na stałe. Myśli nad kupnem ziemi, może domu. Do tego czasu zatrzymuje się u Darii - jeszcze całkiem młodej wdowy, która uchodzi za lokalną wiedźmę. Z tym, że tak naprawdę Daria po prostu zna się na ziołach, potrafi też zrobić smaczne winko i lubi seks zarówno z kobietami, jak i mężczyznami - ot i cała jej magia. W okolicach dwusetnej strony pojawia się też nawiedzony dom, który Marek kupuje za bardzo atrakcyjną cenę i dopiero wtedy coś zaczyna się dział. Przy czym to "coś", to nie żadne cuda-wianki. Nie łudźcie się. Jasnowidz i czarownica od pewnego momentu, owszem przypomina powieść grozy, ale... No, to jest trochę tak, jak z dżemem z biedronki. Bierzesz, patrzysz, a tam cukier to 90% składu. Czy można to nazwać dżemem? Przy dużej wyobraźni i owszem, dla mnie to jest jednak cukier o smaku owocowym, a Jasnowidz i czarownica, to nieudane dzieło przypominające jedynie horror, powieść erotyczną, obyczajową, komedię... Cholera, trochę za dużo tego, nie?
No tak, bo Mark Arturro upchnął w swojej powieści całkiem sporo. Przy czym erotyka w Jego wydaniu bardziej przypomina domowe porno - z kiepskim oświetleniem, obleśnymi aktorami, ordynarne i niesmaczne. I tytuły niektórych rozdziałów, jak na przykład: Golden shower, Zjawiskowa dupa, czy Dom i jego progi oraz szybki numerek w ogrodzie, to naprawdę mały pryszcz w porównaniu z treścią. I nie mylicie się, prezentowany tu humor najczęściej dotyczy seksu, przy czym to nie jest komedia sytuacyjna jak u Olgi Rudnickiej, czy - może nieco bliżej - jak w American Pie. Fundamenty komedii Marka Arturro zbudowane są na najniższych instynktach. Te same instynkty towarzyszą także bohaterom. Każdy, jest tu jak spod tej samej linijki, myśli tylko o tym: aby się nażreć, nachlać i popieprzyć. To sprawia, że postaci w tej książce są właściwie jednakowe i przy tej swojej jednakowości, cholernie nudne i nijakie. Nie pomaga też specyficzna stylistyka, jaką posługuje się Autor. Zwłaszcza zdania opisowe, są bardzo topornie napisane, co jeszcze bardziej męczy. I tak sobie pomyślałem, że gdyby Blanka Lipińska prowadziła warsztaty literackie (Boże drogi, oby nie!), to teoretycznie Arturro mógłby być jej uczniem. Poziom literacki jest tu baaardzo podobnie niski. Całość po prostu zalatuje grafomanią.
Ponad pięćset stron. Dużo tu słów i zdarzeń, ale w tym ogólnym tłoku zabrakło mi jednej linii przewodniej - głównego wątku, wokół którego orbitowałaby cała reszta. W czasie lektury, towarzyszyło mi wrażenie chaosu, fabularnego bałaganu i kolejnych zbytecznych scen. Mark Arturro chciał zbyt wiele i w moim odczuciu nie dość, że przesolił, to jeszcze przypalił tę zupę. Wyszło słabo, takie mam wrażenie. I chciałbym to wrażenie jak najszybciej zmyć z siebie, zrzucić, zapomnieć. Dlatego pozwólcie, że zakończę i oddalę się w celu przykrycia tej lektury inną. Mam nadzieję, że kolejna książka pozwoli mi zapomnieć o tej.
© by MROCZNE STRONY | 2022