Jedna jest taka najbardziej podstawowa myśl, która towarzyszyła mi w trakcie lektury tej książki, w każdym zaś razie podczas lektury drugiej jej połowy - to, że ten tekst tak się rozpada. Widzimy najpierw oficjalne policyjne dochodzenie, relacje między stróżami prawa, zbieranie dowodów, słyszymy ich rozmowy, poznajemy stosunek do tej konkretnej sprawy, by potem wszystko się rozrzedziło i jęło skupiać coraz bardziej i bardziej i bardziej na problemach z psyche, które stają się udziałem głównej bohaterki. I to w sumie miało nawet pewien potencjał. No bo przecież jeśli tekst się rozpada i równolegle rozpada się psychika postaci, której oczami widzimy przez cały czas świat, to aż się prosi, by jakoś tym zagrać, połączyć te dwa rozpadania się. I moim zdaniem autor niezbyt to wykorzystał, powieść idzie torem "jedno rozpadanie sobie, drugie sobie". Trochę jest to chyba funkcja pewnego grzechu pierworodnego wątku problemów ze sobą naszej policjantki. Od początku informacje o komplikacjach co do stanu jej jaźni są podawane dość dziwnie, mianowicie bardzo bardzo punktowo. Nagle i niespodziewanie dowiadujemy się że ma w kieszeni coś, czego nie powinna mieć, nagle i niespodziewanie dowiadujemy się, że poczuła się nieswojo w związku z jakimś związanym ze śledztwem zdarzeniem itd. I potem całość już wpada w tę koleinę, nawet gdy kończy się ta punktowość, dalej niespecjalnie pojmujemy o co chodzi z tym jej osobliwym stanem. Jest dziwnie i ta dziwność nie wybrzmiewa w taki sposób, by dawało nam to czytelniczą satysfakcję.
W ogóle dużo rzeczy w tej powieści jest dziwnie (o, chyba mamy słowo, które sponsoruje tę recenzję :) ) zrobiona. To, że istnieje jakiś wielki, wszechogarniający spisek też tak po prostu słyszymy i potem znów słyszymy i znów - ale jakoś tego nie czujemy. To jak nasza dzielna policjantka w pewnym momencie dowiaduje się, kto z jej szefostwa jest zamieszany w sprawę - tak samo. To, jak jeździ sobie po kraju, by zdobywać mało istotne dla sprawy informacje. To w jaki sposób dowiaduje się kim jest człowiek, z którym pod koniec jest w mieszkaniu (ha, niespoilerowa recenzja, więc muszę robić takie fikołki) itd.
Dobra, napiszę to zupełnie wprost - mam wrażenie, że ta dziwność po prostu w pewnym momencie zerwała się autorowi ze smyczy. Że przestał nad nią panować, przestał kontrolować skalę udziwnień tej historii. I to jeszcze na etapie konstruowania, wymyślania całej historii, jej zawiązania, punktów zwrotnych i wreszcie (tu zdecydowanie najbardziej )rozwiązania. Szkoda, bo gdyby nad tym wszystkim w pełni zapanował, to by mogła być naprawdę świetna powieść.
Aha, w tym miejscu jeszcze jedna ciekawa chyba konstatacja: otóż te pierwsze partie powieści, gdy jeszcze widzimy w karę normalne śledztwo, przesłuchania świadków itd. - wszystko to miało, jak nietrudno zauważyć, bardzo duży potencjał żmudności. To często jest żmudne, gdy widzimy taką standardową pracę policji. I tu tej żmudności nie było w ogóle. Czytałem te strony z zainteresowaniem i na serio zaangażowany. O dziwo żmudność pojawiła się w jakimś tam stopniu, choć też akurat nie jakimś bardzo dużym, właśnie potem, gdy już Monika zaczęła odlatywać, jeździć po miasteczkach i przesłuchiwać ludzi na własną rękę w dziwnym stanie psychicznym. Tym większa szkoda, że potem pisarz tę kontrolę nad swoim dziełkiem stracił.
Dobra, na końcu skonstatujmy jeszcze jedną rzecz. To jest naprawdę dobrze napisane. Totalnie bez ozdobników, bez nagromadzenia cliffhangerów, czyta się gładko i przyjemnie. Serial też pewnie będzie ciekawy i klimatyczny (ale ja, kurde, oceniam powieść :D ). No właśnie więc, gdyby jeszcze autor w pełni nad tym panował wyszło by zapewne coś niesamowitego. A tak są tylko cztery gwiazdki na dziesięć.