Czy mogłam przejść obojętnie obok tej książki? Nie. Tym bardziej że była porównywana do twórczości Maas. Wiem jednak, jak to bywa z takimi porównaniami. Balonik nadmuchany za mocno, szybko pęka, a promocja okazuje się niezłym chwytem marketingowym. Czy tak było w przypadku tej książki? I tak, i nie. Berło ziemi ma w sobie zaczyn naprawdę świetnej serii, choć do Maas jeszcze trochę mu brakuje.
Shailę poznajemy w dniu jej zaaranżowanego ślubu z królem Calixem. Dziewczyna zrodzona z pustyni z dnia na dzień musi zmienić swoje życie, przewartościować je i dostosować się do panującego w Tri prawa. Nie jest to dla niej łatwe. Jest niczym ziarenko piasku niesione przez gorący pustynny wiatr. Nagle musi schować swoją naturę wśród jedwabi, ale ma silną motywację. Małżeństwo ma zapewnić jej ludziom pokój i przerwać rozlew krwi. Calix rządzi twardą ręką. Jest bezwzględny i okrutny, choć potrafi mamić pięknymi słówkami. Nie spocznie, póki nie pokona Żywiołów – osób władających niezwykłymi mocami. Małżeństwo z Shailą jest dla niego okazją do zniszczenia Żywiołów i ruchu oporu, do którego należy brat dziewczyny. Shaila początkowo liczy, że jej małżeństwo będzie udane, a ona sama odnajdzie szczęście u boku Calixa. Gdy poznaje bardziej męża, traci nadzieję. Musi strzec swego sekretu przed Calixem, który bez skrupułów skazałby ją na śmierć.
Berło ziemi ma w sobie niesamowity potencjał i czuję, że ta seria naprawdę będzie spędzać mi sen z powiek. Osobiście powstrzymałabym się przed porównywaniem Gaughen do Maas. To prawdziwy strzał w kolano, bo o ile pierwsza autorka dopiero zaczęła stawiać pierwsze kroczki w naszym kraju, to druga już stała się królową – no przynajmniej dla mnie. Berło ziemi to kawał dobrej lektury. Myślę, że zapoczątkowało naprawdę udaną serię i liczę, że kontynuacja szybko pojawi się na naszym rynku. Końcówka powieści miażdży i zapowiada, że druga część będzie wbijała w fotel. Ogólnie mogłabym dużo pisać o tej książce, a to oznacza, że zrobiła na mnie wrażenie. Nie chcę jednak zdradzać Wam pikantnych szczegółów, więc skupię się tylko na wybranych elementach. Resztę musicie sobie przeczytać sami. Nie dziękujcie!
Bardzo przywiązałam się do drugoplanowych bohaterów tej serii. Again. To nie pierwszy raz, gdy bardziej interesują mnie losy pobocznych postaci. Mam nadzieję, że następne książki ukażą nam trochę więcej historii Raina, Kariosa czy Katy. Postać Raina wydała mi się bardziej interesująca niż samego Calixa – choć o nim to można napisać elaborat. Dużą sympatią zapałałam do Zepha, mimo że jego rola ograniczała się do minimum. Natomiast przy Galenie poczułam prawdziwy niedosyt i mam nadzieję, że autorka nie odkryła przed nami wszystkich jego kart. Na razie uważam go za postać najmniej dopracowaną, niczym mnie do siebie nie przekonał i wcale nie uważam go za charakternego, mimo że miał dla całej historii stanowić koło napędowe. Co z tego wyniknie? Nie wiem. Poczekamy, zobaczymy.
Shaila to dziewczyna, której do końca nie potrafiłam rozgryźć. Ma tylko siedemnaście lat, autorka rzuciła ją niemal w średniowieczny świat, w którym ma „służyć” mężowi jako inkubator. Denerwowało mnie, gdy z pokorą przyjęła tę rolę i wmawiała sobie, że pokocha Calixa. Czytelnik z góry wie, że te bajki może sobie wsadzić w buty. Jej przemiana następowała wolno i naprawdę nie rozumiałam, ile jeszcze musi znieść, by posłać swojego męża w diabły. Jeśli chodzi o jej relację z Calixem, to w moich oczach wpadała jako naiwna dziewczynka, którą wszak była. I tu chyba należy się autorce plus. W końcu Shaila miała tylko siedemnaście lat, nigdy nie widziała nagiego faceta i wychowywała się na pustyni wśród nomadycznego plemienia. No mogła nie wiedzieć, o co kaman. Bardzo roztropnie za to podchodziła do kwestii rządzenia państwem i godnie nosiła koronę. Mam nadzieję, że w następnych książkach przekuje swoje przeżycia w pancerz i stanie się silną kobietą.
Calix… Hmmm… Powinnam na niego poświęcić osobną recenzję. Ten bohater od samego początku wydawał mi się śliskim gagatkiem, przez co zupełnie się nie polubiliśmy – pytanie, czy znalazł się czytelnik, który go polubił. Nie nabrałam się na jego gładkie słówka i myślę, że autorka powinna bardziej go „urealnić”, żeby jego draństwo nie było tak od razu widoczne. Jego historia mnie zaciekawiła i zastanawiałam się, co sprawiło, że aż tak nienawidził Żywioły. Okazało się, że jego wersja wydarzeń nieco różniła się od wersji pozostałych, więc tym bardziej autorka mnie zaintrygowała.
Pierwsza część serii to przede wszystkim wprowadzenie do całej historii – a przynajmniej mam taką nadzieję. Berło ziemi głównie skupia się na dworskich intrygach i stopniowym poznawaniu bohaterów. Mimo że Shaila ciągle uczestniczy w jakiś istotnych z punktu czytelnika wydarzeniach, to prawdziwą akcję dostajemy dopiero pod koniec. Historia płynie leniwie, odsłaniając jakieś drobne elementy układanki, ale po odłożeniu powieści i tak pozostajemy ze znakami zapytania. Oczywiście miałam ochotę od razu sięgnąć po kontynuację i pewnie to zrobię, gdy tylko pojawi się na naszym rynku. Myślę, że ta historia ma w sobie niesamowity potencjał, a Berło ziemi jest jedynie wędką zarzuconą przez autorkę. Ja się złapałam.