Nie specjalnie często zdarza się mieszkać z kimś po sąsiedzku i nigdy się z nim, chociażby nie posprzeczać na jakiś mniej lub bardziej ważny temat. Każdy z nas jest inny i każdy ma prawo do swojego zdania i swoich poglądów, prawda ? 😉. Dojrzali emocjonalnie ludzie, próbują sprawę rozwiązać, często posiłkując się czymś takim jak kompromis, a i nie rzadko opierając sprawę o przysłowiowy "bufet". 😎. Jednak czasami w pobliże nas, w nasze "dogadane", zgrane i świetnie się rozumiejące małe społeczeństwo, wprowadza się ktoś, kto ma zupełnie za nic nasze ustalenia, nasze przestrzeganie pewnych zasad i w ogóle nasze "osobistości" jako całość i ogół. Mimo że my zgodnie z naszą kulturą i klasą staramy się tego kogoś powitać w naszym sąsiedztwie radośnie, przyjaźnie i z otwartymi ramionami.
Takie właśnie coś spotkało mieszkańców pewnej ulicy mieszczącej się na przedmieściach południowego Londynu, o nazwie Lowland Way. Bowiem, do jednego z domów, po śmierci jego dotychczasowej właścicielki, wprowadza się Darren Booth i jego życiowa partnerka Jodie. Społeczność owej ulicy postanawia, zgodnie ze swoim zwyczajem, przywitać nowych sąsiadów ciasteczkami i kwiatkami z własnego ogródka. Swojsko, po przyjacielsku, ale też i z pewną ciekawością, kto zacz. Niestety okazało się, że ani miłe powitanie, ani ciasteczka, ani kwiatki, nie zrobiły na przybyłej parze, wrażenia. I nie ma tu mowy o żadnych kompromisach, rozmowach, czy sąsiedzkich przyjaźniach. Darren rozpoczyna remont, ustawiając rusztowania zupełnie bez zgody z jakichkolwiek przepisami BHP, a wieczorkiem racząc się odpoczynkiem po ciężkiej pracy, raczy się też alkoholem i głośną muzyką. Zupełnie nie przejmując się tymi, "tuż za ścianą" ani tymi z dalszych części ulicy. To wszystko oczywiście doprowadzi do prawdziwego nieszczęścia, a właściwie to nieszczęść wszelakich w ilości niemal hurtowej.
Książka osiągnęła nie specjalnie wysokie oceny, jednak mi się podoba i uważam, że jest bardzo dobra. Nie jest to bynajmniej thriller i tu się zgodzę z innymi czytelnikami, jednak jest to bardzo dobra proza obyczajowa i absolutnie mnie nie znudziła. Uważam, że autorce udało się doskonale pokazać to, jak za sprawą i działaniami jednego, właściwie człowieka, można zobaczyć cały snobizm i obłudę, zdawałoby się zwartej grupy społecznej. Przyglądamy się z coraz szerzej otwartymi oczami (a czasem i ustami), jak z kulturalnych, dobrze sytuowanych ludzi z bogatego przedmieścia, wyłażą najgorsze instynkty. Jak próg ich cierpliwości i wyrozumiałości przesuwa się coraz dalej i dalej, aż w końcu znika całkowicie. Jak sytuacja staje się na tyle koszmarna, że dojrzewająca i napęczniała już decyzja w końcu zapada. Zwłaszcza że tak zwane prawne środki rozwiązania problemu spełzają na niczym. Bo tak zwane "prawo", jak się kolejny raz okazuje, albo się bardzo "nie spieszy", albo wręcz nie przyjmuje do wiadomości grozy sytuacji.
Darren Booth, okazał się przysłowiowym kijem wsadzonym w mrowisko, który spowodował, iż mróweczki-ludziki, stały się bardzo, bardzo zdezorientowane i niespokojne, ich działania, zaczęły być chaotyczne i dalekie od zasad, które przecież wyznawali, przynajmniej teoretycznie. Na naszych oczach, ta mała zorganizowana społeczność, zaczyna się rozpadać, następuje eskalacja wszelkich, do tej pory wstrzymywanych pretensji i zadrażnień. Trudno, rzeczywiście kogokolwiek polubić, a sympatia do stron konfliktu, miejscami nie bywa tak jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać. Reasumując, polecam tę, naprawdę dobrą książkę, tym którzy, tak jak i ja znajdują upodobanie w przyglądaniu się zawiłym ludzkim działaniom i relacjom interpersonalnym. Myślę też, że książka bardziej przypadnie do gustu, tym którzy już mieli udział, lub chociażby wgląd w podobne sytuacje i znają je, niejako z autopsji. Bo przecież "takie rzeczy", to nie tylko na angielskich przedmieściach, a "dobry" sąsiad, kto dziś ktoś niemalże na wagę złota.