"Zielona Mila" to jedna z tych powieści Stephena Kinga, które wychodzą poza schemat klasycznego horroru i wkraczają na grunt głębokiej, refleksyjnej prozy. To historia, która łączy w sobie dramat, elementy nadprzyrodzone i mocne przesłanie moralne, a przy tym porusza do głębi. Mimo że książka posiada wszystkie cechy charakterystyczne dla Kinga – bogate w szczegóły opisy, misternie skonstruowane postacie i wszechobecne napięcie – to w moim przypadku pełniła raczej rolę uzupełnienia po obejrzeniu filmu.
Frank Darabont stworzył filmową adaptację, która nie tylko dorównała książce, ale w moim odczuciu wręcz ją przewyższyła. Jest to rzadki przypadek, kiedy ekranizacja potrafi uchwycić i wzmocnić emocje zawarte w literackim pierwowzorze, dodając im jeszcze większej siły rażenia. Film nie tylko zachował fabularną spójność powieści, ale również pogłębił warstwę emocjonalną, w czym ogromna zasługa genialnej gry aktorskiej, zwłaszcza Toma Hanksa jako Paula Edgecombe’a oraz Michaela Clarke’a Duncana w roli Johna Coffeya. To właśnie ta dwójka sprawiła, że historia zyskała dodatkowy wymiar – ich spojrzenia, gesty i sposób wypowiadania słów dodały postaciom życia w sposób, jakiego książka, mimo swojej literackiej siły, nie była w stanie oddać w pełni.
Nie można jednak powiedzieć, że książka nie ma swoich niezaprzeczalnych atutów. Przede wszystkim pozwala na bardziej szczegółowe zgłębienie psychiki bohaterów, ich przeszłości i wewnętrznych dylematów. King świetnie oddaje specyficzny klimat więzienia w Cold Mountain, ukazując hierarchię wśród strażników i więźniów oraz sposób, w jaki relacje te się zmieniają w obliczu śmierci. Szczególną uwagę przywiązuje do pokazania człowieczeństwa w skrajnych sytuacjach – zarówno u tych, którzy czekają na śmierć, jak i u tych, którzy muszą ją im wymierzyć.
Książka, choć momentami rozwleczona, wciąga od pierwszych stron. King stopniowo buduje napięcie, rozwija relacje między postaciami, nieśpiesznie odkrywa kolejne warstwy historii Coffeya i jego niezwykłej mocy. To właśnie jego postać nadaje całej historii wyjątkowy, niemal mistyczny wydźwięk – jest on jednocześnie symbolem dobra i ofiarą ludzkiej ignorancji oraz systemu sprawiedliwości, który nie zawsze działa w sposób sprawiedliwy.
Mimo tych wszystkich zalet, dla mnie książka pozostaje w cieniu swojej filmowej adaptacji. King napisał świetną, poruszającą historię, ale to Darabont przekuł ją w dzieło kinematografii, które zostaje z widzem na długo po zakończeniu seansu. Film skuteczniej oddaje ciężar emocjonalny wydarzeń, sprawia, że scena egzekucji Johna Coffeya nabiera jeszcze większej mocy, a bohaterowie stają się bardziej namacalni i realni. Nie jest to kwestia tego, że książka nie dostarcza emocji – raczej tego, że film robi to intensywniej, bez rozwlekłości i z lepiej wyważoną dramaturgią.
Podsumowując, Zielona Mila to książka, którą warto przeczytać, zwłaszcza jeśli ktoś nie zna jeszcze jej filmowej wersji. Jest to opowieść o człowieczeństwie, niesprawiedliwości, pokucie i niezwykłej sile dobra w obliczu śmierci. Niemniej jednak, w moim przypadku pozostaje to jedna z tych rzadkich historii, gdzie film przewyższa literacki pierwowzór, oddając wszystko to, co najlepsze w książce, ale w bardziej skondensowanej i intensywnej formie.