Po raz kolejny Maja Lunde pokazuje nam, co zrobiliśmy ze światem, z zamieszkującymi go gatunkami i ze środowiskiem naturalnym. Przy tym, w czym tkwi szczególna siła jej powieści, nie moralizuje, nie poucza, po prostu pokazuje jaka przyszłość nas czeka w najbliższych dekadach. Przyszłość raczej ponura, sprowadzona do walki o przetrwanie, z kolejnymi kryzysami migracyjnymi, tym razem wywołanymi nie wojną ale dramatycznym wzrostem temperatur, brakiem wody i jedzenia. Przyszłość w której przekroczyliśmy ten ostatni próg ocieplenia klimatu za którym czai się jedna wielka niestabilna niewiadoma - ulewne deszcze powodujące powodzie i osuwiska ziemne, albo ich brak, susze, pożary i głód. Trwające coraz dłużej fale morderczych upałów na szerokościach geograficznych, które do tej pory ich nie doświadczały i coraz mroźniejsze zimy w miejscach, w których śniegu nigdy nie było zbyt wiele. Albo całkowity brak śniegu, roztopione lodowce, podniesiony poziom morza. Morze martwe, ocean martwy, zakwaszony, pozbawiony tlenu, taki w którym ryby się duszą, a koralowce dawno już wyblakły.
I pszczoły. Trzmiele. Motyle. A raczej ich brak. Konieczność chodzenia od drzewa do drzewa i ręcznego zapylania każdego kwiatu. Robota na dni, bez gwarancji sukcesu.
W takim świecie żyją Eva i jej córka Isa. Heiane, miejsce, które kiedyś było oazą dla dzikich zwierząt, zapewnia kryjówkę i wyżywienie. Jest w nim dobrze, są zwierzęta gospodarskie - kury, krowy, kozy, cielaczki. Są też ostatnie zwierzęta dzikie, którymi trzeba się opiekować - konie Przewalskiego, żbik... A pewnego dnia pojawia się również nieznajoma samotna kobieta, którą Eva również postanawia wziąć pod swoje skrzydła.
Przybycie Louise zmienia dynamikę napiętych stosunków między matką i córką, sprawia, że Heiane ożywa. A wraz z życiem nadchodzą zmiany.
W innej linii czasowej Karin, kobieta, która poświęciła swoje życie koniom Przewalskiego i próbie ich reintrodukcji przybywa wraz ze swoim małym stadem na mongolskie stepy. Karin jest ukierunkowana na cel - konie muszą zacząć radzić sobie same. Najlepiej by stało się to jak najszybciej. Życie prywatne, syn, który z nią przyjechał, sprawy okołoprojektowe - to wszystko schodzi na dalszy plan.
Wiemy, że plan Karin się powiedzie. Tym, co pozostawało dla nas ukryte pod hasłem ,,prób reintrodukcji na terenach Mongolii'' są uczucia - strach, miłość, niepewność, nadzieja, cała ta mieszanka, która każdego ranka wyganiała Karin na dwór, do zagrody i dalej. To, co pchało ją do ciągłych poszukiwań Paryż po potwornej burzy śnieżnej.
Fakt, że w ogóle możemy mówić o koniach Przewalskiego, zawdzięczamy Michaiłowi Aleksandrowiczowi Kowrowowi i Wilhelmowi Wolffowi. Ich wyprawie do Mongolii - wyprawie podjętej w zasadzie trochę w ciemno, na podstawie czegoś, co mogło być tylko plotką, na podstawie czaszki zmarłego zwierzęcia, czaszki podobnej i niepodobnej jednocześnie do czaszki końskiej.
To dzięki nim, ich wierze, zapałowi i zaciętości do Europy dotarły konie Przewalskiego. Tachi. Zwierzęta trochę mityczne. Legendarne. Uznane za wymarłe.
,,Ostatni'', taki tytuł nosi kolejna książka Mai Lunde. I jest to tytuł znamienny. Najwyższy bowiem czas, żebyśmy otwarcie zaczęli zadawać sobie pytanie o to czy my, jako ludzie, jako gatunek, też nie zbliżamy się do momentu w którym będziemy ostatni. A jeśli tak, to czy znajdzie się ktoś, kto uratuje nas, jak uratowano konie Przewalskiego?