Pamiętam, jak kilka lat temu zaczęła się moją przygoda z twórczością Mai Lunde. Jej „Historia pszczół” już na zawsze zasiała w moim sercu ziarenko niepokoju o przyszłość naszej planety. A ochrona pszczół, małych bohaterek życia, stała się dla mnie bardzo ważna. Kolejna powieść, czyli „Błękit”, poruszająca problem kurczących się zasobów wody, utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że autorka nie ma zamiaru być biernym obserwatorem zmierzającej ku nam katastrofy. Jej książki stanowią swoisty apel: powstrzymajmy to! To my odpowiadamy za zmiany klimatyczne, kurczące się zasoby i degradację środowiska. Tylko od nas zależy, czy świat stanie na progu zagłady. Pokochałam Maję Lunde za te dwie książki, dlatego z niecierpliwością czekałam na trzecią część tetralogii klimatycznej. Znamienny tytuł „Ostatni” jest kolejnym ostrzeżeniem, tak jakby autorka krzyczała: więcej szans już nie będzie! I choć wydawałoby się, że w jej powieści to Koń Przewalskiego, gatunek jedynych na świecie dziko żyjących koni jest tym ostatnim, to prawda może być dla nas wszystkich bardziej bolesna i to niestety człowiek okaże się wymierającym gatunkiem.
I znów tak jak w poprzednich powieściach autorki poznajemy równolegle 3 historie w różnych liniach czasowych: przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Pierwsza to rok 1882 i rosyjska wyprawa do Mongolii mająca na celu schwytanie legendarnego gatunku konia. Główny bohater Michaił w tej trudnej podróży odnajduje wreszcie namiastkę szczęścia, którego tak mu w życiu brakuje, ale przede wszystkim odkrywa "własne ja". Druga to rok 1992 i historia lekarki weterynarii Karin, która próbuje sprowadzić dzikie konie z Europy do Mongolii, ich naturalnego środowiska. Przyglądamy się jej trudnym relacjom z synem. Trzecia to rok 2064 i obraz Norwegii po katastrofie ekologicznej. Matka Eva i córka Lisa zamiast porzucić dom i ruszyć w poszukiwaniu lepszego życia, zostają i próbują przetrwać opiekując się ostatnią ocalałą parą dzikich koni.
Maja Lunde jest prawdziwym wirtuozem dystopii. Oplata nas mrocznymi wizjami, maluje na kolejnych stronach katastroficzne obrazy przyszłości. Czujemy każdym ułamkiem ciała tę beznadziejność sytuacji w jakiej znajdują się jej bohaterowie, a właściwie my wszyscy. Perspektywa zagłady klimatycznej nie jest wcale odległa, to kwestia lat. Jednak autorka wskazuje zarówno swoim postaciom, jak również i nam uchyloną furtkę, obdarowuje iskierką nadziei. Pozostawia przestrzeń na refleksje, na wyciągniecie wniosków. Przecież gdyby nie wierzyła, że można jeszcze coś zrobić, nie napisałaby tej i wcześniejszych książek. Maja Lunde jest bardzo uważnym i wnikliwym obserwatorem ludzkich zachowań i emocji. Jej postaci są z krwi i kości, niczym wyjęte z prawdziwego życia. Niezmiennie zachwycam się stylem autorki, która w magiczny sposób operuje słowem. Minimalizm i prostotę łączy z poetyckością i wielowymiarowością przekazu. Uwodzi swoją niespieszną prozą...
„Ostatni” to książka, która zachwyca właściwie od pierwszych stron. Nie sposób się od niej oderwać. Można śmiało powiedzieć, że przedmiotem tej opowieści są przede wszystkim relacje, zarówno te człowieka z naturą, jak i te międzyludzkie. I jedne i drugie stanowią mieszankę buzującą emocjami, która raz po raz wybucha. Skąd bierze się w człowieku ta łatwość komplikowania wszystkiego? Maja Lunde poprzez swoją książkę skłania do zadania sobie ważnego pytania o istotę człowieczeństwa. Tak jak z każdą kolejną stroną rozbrzmiewa coraz głośniej tętent końskich kopyt, tak coraz donośniejszy staje się głos nawołujący do ochrony przyrody. Pamiętajmy, że nawet najmniejsza pozytywna zmiana poczyniona teraz, może przynieść niewyobrażalnie wiele dobrego w przyszłości. Czytajcie, naprawdę warto!
PS Nadal moją ulubioną książką autorki pozostaje "Historia pszczół", którą z całego serca Wam polecam!