Książka będąca skrzyżowaniem eseju historycznego z reportażem. Główna teza Orlińskiego jest następująca: podstawą świadomości historycznej Amerykanów jest fikcja budowana przez media. Wychodzi zatem autor z założenia, że Ameryka zbudowana jest na mitach i wyobrażeniach opowiadanych przez filmy, reklamy i komiksy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Teza to nie nowa: przecież istotą każdego mitu jest oderwanie od rzeczywistości. Niemniej, według Orlińskiego w Ameryce mity pełnią szczególną rolę, bo ten kraj ma rekordowo szczupłą autentyczną historię i wyjątkowo bogaty dorobek historii fikcyjnych. Poza tym Amerykanie widzą, że amerykański sen ma się nijak do amerykańskiej jawy, ale dysonans poznawczy nie pozwala im tego otwarcie przyznać.
A potem mamy wybrane elementy z historii i współczesności Ameryki, które powyższą tezę mają potwierdzić, moim zdaniem nie bardzo się to autorowi udaje, niemniej napisane to bardzo ciekawie. Na przykład z dużym zainteresowaniem czytałem wywody Orlińskiego na temat interpretacji pierwszej poprawki do konstytucji dotyczącej zakresu wolności słowa. Pytanie jest takie, jakie są granice wolności słowa, jakiego rodzaju wystąpienia publiczne winny być karane? Bardzo ciekawie pokazuje Orliński, jak interpretacja pierwszej poprawki ewoluowała przez wieki. To chyba najlepszy rozdział książki, także w świetle tego, co dzieje się u nas ostatnio (wytaczanie procesów za publicznie wypowiedziane pewne słowa).
Świetny jest rozdział o Los Angeles, mieście, którego nie ma, bo wszyscy jego mieszkańcy mówią, z jakiej dzielnicy pochodzą (Venice, Beverly Hills itd.), a nie z Los Angeles. Dramatyczny jest opis upadku śródmieścia Los Angeles, zresztą to niejedyne śródmieście wielkiego amerykańskiego miasta, które znajduje się w kiepskim stanie.
Ciekawie pisze Orliński o Dolinie Krzemowej, wywodząc tamtejszy etos pracy, innowacji i stosunków w korporacjach z ruchów hippisowskich. Zresztą duch równości panuje tam do dzisiaj, szefowie korporacji nie dystansują się od pracowników, jedzą na wspólnej stołówce, są łatwo osiągalni. Z tym że... ten rozdział jakoś nie bardzo pasuje do innych w książce.
Interesujące są historie rugowania Indian z ich ziem i negowania ich praw do posiadania nieruchomości, pojawia się wtedy takie marksistowskie nieco zdanie: „Tam gdzie zaczynają się prawdziwe interesy, tam kończy się wszelki humanitaryzm.”
Pisze Orliński lekko, popisując się erudycją, z tym że nie podaje żadnych źródeł przytaczanych sądów, a z erudycjonistami jest taki kłopot, że część ich twierdzeń, bywa kwestionowana. Niemniej czyta się to świetnie, bo Orliński pisać umie.