„Niewiele trzeba, by znaleźć się po ciemnej stronie życia.”
Powyższy cytat doskonale oddaje charakter najnowszej powieści pani Żanety Pawlik pt.: „Tamarynd”, która w podtytule sugeruje życiową, a więc i niełatwą opowieść. To było moje drugie spotkanie z tą pisarką, która po raz kolejny dostarczyła mi moc wrażeń i przeżyć. Wprawdzie nieco innych niż w swej debiutanckiej książce „Mowy nie ma!”, ale równie intensywnych i urozmaiconych.
Anna Piechucka, a właściwie Liliana Piechucka, wraca właśnie do Polski po rocznej nieobecności w rodzinnych Katowicach. Zostawia za sobą trudny okres życia i planuje rozpocząć wszystko od nowa. Rozpoczyna pracę w miejscowym Centrum Psychiatrii, jako pielęgniarka. Wynajmuje kawalerkę, której daleko do przytulnego mieszkania, ale mimo to Anka ma nadzieję, że najgorsze ma za sobą i z optymizmem patrzy w przyszłość.
Pierwszy dzień w pracy nie należy jednak do najprzyjemniejszych, a spotkanie w domu rodzinnym kończy się jak zwykle kłótnią, więc początek pobytu w Polsce nie daje okazji do dobrego nastawienia. W jej życiu pojawia się sporo osób, które wpływają na jej decyzje, dostarczają zarówno powodów do zmartwień, frustracji, jak i radości. Jednym z nich jest przystojny i sympatyczny policjant, Franek Małecki, który nie jest wolny od swoich zmartwień. Jest mężczyzną po czterdziestce, ma za sobą rozwód, po którym pozostały mu obawy przed kolejnym związkiem, więc do znajomości z Anką podchodzi ostrożnie. Jego dumą jest dorosła córka Agata, która razem z narzeczonym planuje wspólną przyszłość. Jednak problemów dostarcza wciąż była żona, Iwona, która nie do końca pogodziła się z zakończeniem małżeństwa.
Wzrok przykuwa urocza okładka książki i to ona najpierw zmotywowała mnie, by po nią sięgnąć. Tytuł brzmi intrygująco, a notka na końcu książki nie oddaje całkowicie tego, co znajduje się za tak uroczą oprawą. Zaznacza tylko początek zdarzeń, która śledzimy na ponad 37 stronach.
Tamarynd to indyjska roślina, więc spodziewałam się wątku związanego z krajem jego pochodzenia. I taki motyw się pojawił, jako marzenie do zrealizowania i element ubioru w postaci bransoletki, którą Anna otrzymała od swej przyjaciółki Jadwigi. Gdy zaczynała pracę w szpitalu psychiatrycznym, ich znajomość zaczęła się niezbyt przyjemnie. Jadźka, która była zatrudniona jako salowa, od początku uprzedziła się do nowej pracownicy. Z czasem pojawiły się sytuacje, dzięki którym obie kobiety połączyły przyjacielskie więzy. Jednak nie były one na tyle silne, by Jadwiga chciała zwierzyć się koleżance ze wszystkich swoich zmartwień. Pokazywała światu swoją pozytywną stronę przybierając maskę osoby silnej, radosnej i beztroskiej. Wiadomym było tylko, że kilka lat temu straciła córkę, a jej mąż odsiaduje karę w więzieniu.
W tej powieści spotykamy wiele osób z różnymi problemami i o każdej z nich dowiadujemy się w trakcie pojawiania się kolejnych wydarzeń w życiu bohaterki. Anka jest w niej główną osią, wokół której toczą się kolejne epizody, a wraz z nimi poznajemy poszczególne postacie. Każda z nich dźwiga swój bagaż doświadczeń, zmartwień, wzbudzając przy tym różne emocje. Jedni dają się lubić od razu, a wobec innych potrzeba więcej na to czasu, ale są też takie osoby, do których trudno mi było przekonać się niemal do końca. Taką postacią jest na przykład matka Anki, Maria, która reprezentuje tę część społeczeństwa, która polega tylko na zdaniu proboszcza, chodzi do kościoła, modli się, deklaruje wiarę w Boga, ale tak naprawdę nie ma w sercu odrobiny miłości i empatii wobec najbliższej osoby. Potrafi sączyć jadem i wciąż doprowadza do kłótni ze swoją córką. Zupełnie inną osobą jest jej mąż, Lucjan, który jest postacią epizodyczną, ale dał się poznać, jako spokojny mężczyzna kochający swoje dzieci, a nawet swoją krnąbrną żonę.
Powieść „Tamarynd” przypomina barwny kolaż z jasnymi i ciemniejszymi plamami, wieloma odcieniami złożony z historii kilku osób doświadczonych na różne sposoby przez los. Każda z nich pozostawiona jest ze swoimi myślami i zmartwieniami, skrywając często przed innymi swoje prawdziwe oblicze. Ich historie sprawiają wrażenie autentycznych i prawdziwych, mimo że powieść zawiera fikcyjne zdarzenia, stąd z łatwością wnikamy w ich umysły i odczucia, mając swoje własne przemyślenia w danym temacie.
Fabuła biegnie dosyć szybko, gdyż dzieje się w niej dosyć dużo ze względu na sporą ilość wątków. Autorka zastosowała w niej narrację trzecioosobową, dzięki czemu możemy zajrzeć do umysłu i duszy każdej z pojawiających się osób. Często przeszłość przeplata się z teraźniejszością, gdyż w obecne zdarzenia są wpasowane obrazki z wcześniejszych lat. Nie mają one wyraźnego oznaczenia przybierając formę refleksji lub wspomnień. W ten sposób poznajemy lepiej poszczególnych bohaterów i ich tajemnice.
Tak duża ilość osób nie daje poczucia chaosu, gdyż autorka zgrabnie lawiruje pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami i łączy wszystko w jedną całość. Przedstawia ich losy stopniowo, naprzemiennie, dając poznać coraz lepiej każdą z postaci. Wszyscy okazują się w tej opowieści ważni, a poprzez ich historie powstał, w pewnym sensie, portret społeczeństwa wraz z problemami dotykającymi współcześnie dużą rzeszę ludzi. Dodatkowo autorka pokazuje realizm tzw. opieki zdrowotnej pod kątem uzależnień, różnych chorób, w tym psychicznych. Wyłania się nieudolność polskiego systemu zdrowotnego i błędy, które prowadzą do pogorszenia stanu pacjenta. Tutaj dobrym przykładem jest siostra Anny, Karolinka, która prawie straciła wzrok w wyniku niewłaściwie przeprowadzonych kilku operacji. Dopiero skierowanie do renomowanego profesora poza granice Polski zakończyło się sukcesem, ale wymagało dużych nakładów finansowych. To kosztowało Annę ogromne poświęcenie siebie, wyjścia ze swojej strefy komfortu, by z zgromadzić odpowiednią sumę pieniędzy dla ukochanej siostry.
O książce można by pisać jeszcze dużo więcej, gdyż jest ona wielowymiarowa i wielowątkowa, więc nie jest możliwe przedstawienie w recenzji wszystkich poruszanych zagadnień. Całkowicie zgadzam się z rekomendacjami zamieszczonymi na skrzydełkach okładki, gdyż z pewnością jest to powieść obok której trudno przejść obojętnie.
Jedyne, co mnie nieco zwiodło to zakończenie, ponieważ powieść skończyła się w takim momencie, który mógł być jeszcze bardziej rozwinięty. Zabrakło mi konkretnego, bardziej dokładniejszego opisu finałowych zdarzeń.
Zawsze, bowiem czytając jakąś książkę, zwłaszcza dobrą, mam obawy, co do ostatnich scen, gdyż osobiście lubię pełniejsze kumulacyjne sytuacje, które nastroją mnie pozytywnie, zanim ujrzę napis KONIEC. W powieści „Tamarynd” nie miałam odczucia, że zawarta w niej historia wybrzmiała do końca. Pozostał lekki niedosyt, ale może właśnie o to autorce chodziło.
Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu Zysk i S-ka
Marząc o lepszym jutrze Anka wraca do Polski po dłuższym pobycie za granicą. Chce zacząć wszystko od nowa. Podejmuje pracę w szpitalu psychiatrycznym jako pielęgniarka. Trudna codzienność, były na...
Marząc o lepszym jutrze Anka wraca do Polski po dłuższym pobycie za granicą. Chce zacząć wszystko od nowa. Podejmuje pracę w szpitalu psychiatrycznym jako pielęgniarka. Trudna codzienność, były na...
Anka wraca do Polski po dłuższym pobycie za granicą. Znajduje pracę na oddziale psychiatrycznym jako pielęgniarka, chce zacząć wszystko od początku. Jednak konflikt z matką, przytłaczająca codziennoś...
Pierwszy raz sięgnęłam po dzieło autorki i byłam miło zaskoczona. Zarówno ciekawie poprowadzona historia jak i styl pisarki przypadł mi do gustu, a finałowe strony spowodowały, że byłam zadowolona z ...
@Izzi.79
Pozostałe recenzje @Mirka
Co kryją mury Mulberry Tales?
@Obrazek „Nie wiara wpływa na to, jakimi ludźmi jesteśmy, tylko to, jak sami postrzegamy moralność.” Kilka miesięcy temu skończyłam czytać "The paper dolls", pierw...
@Obrazek „Są słowa, które zapadają człowiekowi głęboko w pamięć.” Czasami spotykamy jakąś osobę, która wydaje się nam znajoma, ale nie jesteśmy w stanie osadzi...