Nazwisko autora zna każdy i wszyscy czytają jego powieści lub pragną je przeczytać. Jack Ketchum to już marka sama w sobie. Uważam, że jego książki śmiało można zaliczyć do klasyki gatunku. Największe wrażenie robi styl pisarza, który w prostych słowach potrafi przekazać ogrom ludzkiego cierpienia, człowieczego szaleństwa, zwierzęcej brutalności, żądzy krwi, mordu.
Jack Ketchum po mistrzowsku dozuje napięcie, z większą siłą uderzając w odbiorcę swojej twórczości.
Z czym Wam się kojarzy słowo matka?
Dla mnie to synonim słowa: miłość, czułość, dobroć, ciepło, troska, opiekuńczość, delikatność. Dla mnie miłość macierzyńska jest najwspanialszym i jednym z najważniejszych uczuć a swoich synów traktuję z uwagą i szacunkiem.
Ale czy kobieta posiadająca dzieci zawsze zasługuje na określenie jej mianem mama? Czy można pokochać obce, przysposobione, osamotnione dziecko? Odpowiedź na te pytania, na własnej skórze poznały Meg i Susan Loughlin.
Historia rozpoczyna się latem 1958 roku na przedmieściach małego miasteczka w stanie New Yersey. Wtedy to David poznaje czternastoletnią Meg. Dziewczyna i jej niepełnosprawna siostra są teraz jego nowymi sąsiadkami. Po tragicznej śmierci rodziców, siostry zostały zmuszone do zamieszkania u ciotki Ruth. Dziewczynki nie czują się dobrze w nowym domu. W dalszym ciągu cierpią po stracie bliskich a ciotka nie pomaga im otrząsnąć się z traumy. Co więcej zmusza Meg do prac domowych, obrzuca obelgami i wyzwiskami oraz wymierza jej surowe kary cielesne.
Ruth Chandler próbuje podporządkować sobie nastolatkę i wynajduje coraz to nowe metody by ją złamać. Meg z początku z hardością i odwagą przyjmuje ciosy. Jednak z każdym dniem jej frustracja rośnie i rośnie i pewnego dnia wybucha. Wykrzykuje w twarz Ruth słowa swojego bólu, rozpaczy i pogardy. Reakcja dziewczyny wzbudza w kobiecie niepohamowaną wściekłość. Zamyka Meg w piwnicznym schronie i daje upust swojemu szaleństwu. Wraz z synami i dzieciakami z sąsiedztwa torturuje dziewczynę wszelkimi sposobami i z niespotykanym sadyzmem.
David również bierze w tym udział ale jest biernym obserwatorem. Raz męczy go poczucie winy a raz fascynacja okrucieństwem. Wreszcie kiedy poczucie przyzwoitości nakazuje mu pomóc dziewczynie...
Sprawdź sam jak skończy się gehenna Meg.
Jack Ketchum napisał "Dziewczynę z sąsiedztwa"czerpiąc inspiracje z autentycznych wydarzeń. W 1965 roku pewna kobieta dopuściła się niespotykanej, całkowicie odrażającej zbrodni. Wraz ze swoimi dziećmi i sąsiadami dręczyła szesnastoletnią dziewczynę. Zamęczyła ją na śmierć.
Autor chciał przedstawić czytelnikowi prawdziwy obraz grozy. Nie tej wymyślonej, nierealnej. Po świecie krąży wiele kanalii, których bestialskie zachowania, okrucieństwo, sadyzm o wiele bardziej oddziałuje na czytelnika i wzbudza w nim jeszcze większe emocje, emocje nie do ogarnięcia. Przeraża mnie, że jeden człowiek ogarnięty szaleństwem, potrafi "zarazić" innych i wykorzystać ich do własnych celów, uczynić ich narzędziami własnych fantazji i uzależnić ich od przemocy tak bardzo, że nie są w stanie odróżnić dobro od zła...
Główny bohater David to postać, której nie można tak jednoznacznie ocenić, jak innych osób współodpowiedzialnych tej zbrodni. Jest on tylko i aż biernym obserwatorem. Choć sam nie bierze udziału w torturach, to przygląda im się z mieszaniną odrazy i fascynacji. Często pojawiają się jego myśli przepełnione poczuciem winy ale pozostawia wydarzenia własnemu tokowi. W duszy cieszy się, że jest katem a nie ofiarą. Przecież to samo mogło przydarzyć się jemu.
Najwięcej emocji budzi postać Ruth. To kobieta, która nie potrafiła zaakceptować własnej płci. Nienawidziła tego, że mężczyznom wolno więcej, że nie przejmują się kobietami, dziećmi, jaki czeka ich los. Na swoich barkach dźwigała ciężar utrzymania i wychowania synów, bez wsparcia, bez pomocy. Swoją frustrację chciała przelać na niewinną Meg, chciała nauczyć ją "być kobietą". Jednak agresja rodzi agresję. Raz pobudzona nie dała się uśpić. Z dnia na dzień następowała eskalacja czynów, złości, nienawiści, zezwierzęcenia.
"Dziewczyna z sąsiedztwa" to nie jest książka, obok której można przejść obojętnie. Ona uderza prosto w serce, dusi, dławi emocjami, burzy spokój, odbiera mowę. Przemoc wobec dzieci zawsze budzi mój sprzeciw i ogromną złość na ludzi, którzy pozwalają sobie na bestialskie zachowania wobec młodszych. Byłam przerażona biernym przyzwoleniem otoczenia, policji na taki proceder. Słowa postronnych ludzi, typu "matka ma do tego prawo" przyprawiały mnie o mdłości, wyciskały łzy z oczu i wzbudzały ogromne współczucie nad losem Meg i Susan. Jakim bezdusznym trzeba być człowiekiem by katować czternastoletnią dziewczynkę i przyglądać się jak robią to inni? Niestety w czasach, które książka opisuje, przemoc była obecna w wielu domach. Zasada, że "pierzemy brudy we własnym domu" to był standard tamtych lat. Nikt nie próbował interesować się życiem innych ludzi. Jeśli mam być szczera to zasada ta panuje po dzień dzisiejszy, szczególnie w małych miasteczkach. Telewizja, radio, prasa alarmuje o karygodnych przykładach życia dzieci naznaczonych ogromnym cierpieniem. Ludzie obudźmy się!!!
Polecam czytelnikowi o mocnych nerwach!