Początkowo uznałam książkę za śliczną opowieść o miłości. Tak po prostu śliczną, ale niczym się nie wyróżniającą. Jak bardzo się pomyliłam! Ponieważ im dalej wgłębiałam się w historię tym dobitniej docierało do mnie, że jest to naprawdę piękna opowieść i to nie tylko o miłości. Powieść porusza tak wiele istotnych tematów i problemów, że nawet nie wiem od czego zacząć. Chyba najlepiej od początku...
Minęło dziesięć lat od kiedy Annika i Jonathan widzieli się po raz ostatni. Nadal tli się w nich dawne uczucie. Ale czy po latach będą chcieli dać sobie drugą szansę? Czy będą umieli wyjaśnić sobie dawne nieporozumienia i w końcu od serca porozmawiać? Czy może będą woleli zacząć swój związek w miejscu w którym go zakończyli, nie rozliczając się z przeszłością?
Równocześnie do zdarzeń rozgrywających się współcześnie (czyli w roku 2001) poznajemy początki znajomości bohaterów, gdy są oni na ostatnim roku studiów (rok 1991). W tym miejscu muszę przyznać, że chyba niegdy nie czytałam romansu obyczajowego z takim napięciem (wielu powieściom kryminalnym nie towarzyszył taki poziom napięcia i zaciekawienia). Historia miłosna była niesamowicie wciągająca. Cały czas zadawałam sobie pytanie: Co teraz? Nie mogłam doczekać się rozwoju sytuacji. A kiedy wydawało mi się, że już niemal wszystko wiem autorka serwuje zwrot akcji, która wszystko stawia na głowie.
Annika delikatnie mówiąc "odstaje" od reszty swoim rówieśników. Nie rozumie ich zachowania, źle czuje się w towarzystwie ludzi, woli zwierzęta i grę w szachy. Jest zagubiona na uczelni. Ma tylko przyjaciółkę Janice i z czasem Jonathana. To oni pomagają jej w wielu sytuacjach, w których "normalny" człowiek poradziłby sobie niemal bez problemu. Czy jej zachowanie to tylko nieśmiałość i nieumiejętność interakcji z innymi? Czy może zapowiedź poważniejszych zaburzeń? Czy Annika będzie umiała poradzić sobie samodzielnie w życiu? Czy wogóle będzie chciała? Bo przecież wygodniej zrzucić swoje problemy i troski na kogoś innego.
Kiedy poznajemy już naszych bohaterów z czasów uczelnianych i wydawać by się mogło, że teraz powinno już być tylko "i żyli długo i szczęśliwie" los (i autorka) płata im figla... A następnie powracamy do współczesności i ponownie mamy tak samo. Aż miałam ochotę krzyknąć: No nie! Czy oni nie zasłużyli na happy end? I w końcu dochodzimy do tych końcowych stron, o których Colleen Hoover napisała "Ostatnie trzydzieści stron wbiło mnie w fotel." I jest to szczera prawda (po raz pierwszy blurb na okładce mnie nie oszukał). Zakończenie powala na kolana, wyciska łzy z oczu, pozostawia człowieka z mętlikiem w głowie, bo jest tyle spraw, które trzeba po lekturze przemyśleć, a jednocześnie koi nerwy i uspokaja.
Jeśli ktoś ma ochotę na "ckliwe romansidło" powinien przeczytać "Dziewczynę, którą znał". Jeśli ktoś ma ochotę na poruszającą powieść obyczajową o odnajdywaniu siebie za wszelką cenę powinien przeczytać "Dziewczynę, którą znał". Jeśli ktoś ma ochotę na poznanie fascynujących, sympatycznych i nietuzinkowych bohaterów powinien przeczytać "Dziewczynę, którą znał". Jeśli ktoś ma ochotę na oderwanie się od rzeczywistości powinien przeczytać "Dziewczynę, którą znał". Właściwie nie wiem czy jest ktoś kto nie powinien przeczytać tej książki :)
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.