Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym czy w temacie toksycznych relacji można powiedzieć coś jeszcze, to Tomasz Brewczyński udowodnił, że jak najbardziej tak. Po lekturze jego najnowszej książki musiałam ochłonąć. Odłożyć ją na półkę na kilka dni, uspokoić nerwy, stłumić w sobie burzę emocji, wyrzucić na chwilę z głowy nachalne obrazy. Gdybym po przeczytaniu ostatniej strony, od razu zabrała się do pisania tego tekstu, to zalałabym was tutaj falą goryczy, złości, bezsilnego buntu i smutku… Po przerwie jest mi zdecydowanie łatwiej skupić się nad innymi walorami powieści, wspomnienie emocji, pozostaje jednak nadal bardzo silne. To nie jest książka o której się tak po prostu zapomina, zwłaszcza, jeśli trafi w chociaż jeden nasz czuły nerw…
Nie da się ukryć, że „Nie zasługujesz na śmierć”, to wywołująca wiele skrajnych emocji powieść o różnych formach przemocy, cichym przyzwoleniu na krzywdę innych, a także o koszmarze odczłowieczenia. Fakt, że została zainspirowana prawdziwym życiem, sprawia, że o wiele trudniej się po niej otrząsnąć. Bo nie sposób pozbyć się myśli, że przecież każda z nas może być Kamilą. Każda z nas może zająć miejsce kobiety, która dokonała kilku niewłaściwych wyborów i przez lata ponosi tego bolesne konsekwencje. Muszę przyznać, że autor wykazał się niebywałą intuicją biorąc na warsztat właśnie tę historię i ogromną delikatnością ogniskując akcję w kobiecej postaci – co biorąc pod uwagę tematykę do łatwych nie należało i mogło okazać się zgubne. Jemu się ta trudna sztuka udała: stworzył pełen surowej oceny, bardzo inwazyjny – wręcz wyrywający wnętrzności – a zarazem niezwykle wiarygodny, osadzony w określonych realiach fikcji, tekst.
Główną bohaterką powieści jest młoda, nieco zahukana i wychowana w świecie „bo tak nie wypada” i „co ludzie powiedzą”, Kamila. Pomimo okoliczności, dziewczyna jest odważna na tyle, by chcieć udowodnić sobie i innym, że da sobie w życiu radę. Dlatego bez wsparcia, nie znając języka i z pustym portfelem wyjeżdża gonić za snem do Londynu. Od samego początku prześladuje ją jednak wyjątkowy pech. Na miejscu okazuje się, że została oszukana: ani obiecanego lokum, ani nagranej pracy nie ma. Najgorsze jednak, że jedyna znajoma osoba, towarzyszka podróży, okazuje się być fałszywą żmiją, którą w trudnej sytuacji, satysfakcjonuje tylko możliwość poniżania słabszej psychicznie koleżanki. Gdy Kamila czuje, że przegrała i pora wracać z podkulonym ogonem do rodzinnego domu, zjawia się ON – cały na biało, prawdziwy rycerz w lśniącej zbroi – i ratuje naszą bohaterkę z opresji. Eryk, bo tak wybawicielowi na imię, najpierw załatwia jej pracę (niestety szemraną), potem zapewnia dach nad głową i obiecuje bronić przed wszelkim złem tego świata. Kamila nareszcie czuje się wyjątkowa i dumna, bo przecież ten niesamowicie przystojny, obrotny i pewny siebie mężczyzna wybrał z pośród tysiąca innych właśnie ją (a nie jej wredną „koleżankę”!)! Wierzy, że przy nim będzie bezpieczna, bo przecież „łobuz kocha najbardziej”, czyż nie?
A potem życie znów się komplikuje i zaczyna się historia jakich znamy wiele: trzeba zatuszować morderstwo i uciec.
Podczas lektury, bez względu na to jak głęboko was ta historia poruszy i jakie emocje w was wywoła, nie wolno wam zapominać o tym, że macie tutaj przede wszystkim do czynienia z bardzo dobrze skonstruowanym thrillerem psychologicznym. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „Nie zasługujesz na śmierć” zostało napisane w iście hitchcockowym stylu. Powieść zaczyna się bowiem od silnego trzęsienia ziemi, kiedy to bohatera zostaje zmuszona do ostateczności, a następnie napięcie stopniowo rośnie, doprowadzając nas cierpliwie przez różne płaszczyzny czasowe z powrotem do punktu wyjścia. W tym konkretnym przypadku całość dopina jeszcze zgrabny twist, który powoduje, że myśl z jaką oswajaliśmy się podczas lektury przestaje nagle mieć rację bytu i pozostawia czytelnika z wielkim znakiem zapytania nad głową.
To książka zarówno dla tych, którzy szukają silnie poruszających wrażeń i dusznej, gęstej atmosfery, jak i dla tych, którzy lubią zajrzeć głębiej pod powierzchnią tekstu.
Chapeau bas, Tomku!