Mała objętościowo, wydana w bardzo małym formacie, niemal kopertowym "Psychoterapia".
Na okładce pojawia się informacja, że książka podpowiada, od czego zacząć psychoterapię, jak znaleźć terapeutę, jakie są możliwości, ograniczenia i perspektywy współczesnej psychoterapii. Przesłanie jest okej, teoretycznie książka jest na temat, ale uwaga na grę słów. Bo owszem, ona podpowiada w pewnym sensie jak się za psychoterapię zabrać, niestety absolutnie nie wyczerpuje, a nawet nie rozwija tego tematu. Być może planowana jest kontynuacja? Z drugiej strony, co jest bezdyskusyjnie in plus, ukazuje terapię jako indywidualną relację terapeuty i pacjenta, którzy nie wychodzą poza pewne ramy, nie skracają dystansu. Nie mami sloganami "idź na psychoterapię, będziesz wiecznie szczęśliwy". Jest to książeczka- trudno mi mówić o niej jako "książce", bo jest dla mnie objętościowo i merytorycznie rozbudowaną broszurą- o prawdzie, rzetelnym przedstawieniu sprawy. Jednak sprawy innych ludzi, więc kontaktu ze specjalistą nie zastąpi i do autoterapii ani autodiagnozy z pewnością nie posłuży.
Jednak w przełożeniu teorii na praktykę potykam się o amerykanizację formy podania. Nie jestem w naszej kulturze obyta ze zwracaniem się do mnie jako czytelnika "Drogi czytelniku, czy zdajesz sobie sprawę jak ignorancko, głupio brzmią wypowiedzi megalomanów na temat...". Taki styl jest dla mnie akceptowalny chyba wyłącznie w literaturze angielskiej/ szkockiej wieków minionych. No i amerykańskich poradnikach. Bo tam się go niekiedy spodziewam. Nie umiem sobie wyobrazić, że przytoczone dialogi dzieją się naprawdę, tak nie wygląda spontaniczny język polski mówiony:
"Kobieta: Dzień dobry, byłam umówiona.
Doktor: Tak, cieszę się z pani punktualności.
Kobieta: To dla mnie duży stres, gdy się spóźniam.
Doktor: Proszę, myślę, że na tym fotelu będzie pani wygodnie.
Kobieta: Tak, dziękuję. (...)"
Autor uderza w edukację uniwersytecką w dziedzinie psychologii, którą w mojej ocenie dyskredytuje, przy czym sam podkreśla, że w pracy opiera się na najnowszych doniesieniach naukowych. I tu mam dysonans poznawczy, bo gdzie powstają publikacje, gdzie prowadzone są rzetelne badania naukowe, jeśli nie w ośrodkach akademickich właśnie?
Spodziewałam się, że czytając słowa psychoterapeuty poczuję się ukojona, poukładam sobie w głowie własne oczekiwania na tej samej półce, co informacje o ich realności. Oczekiwałam komfortu, dialogu pomiędzy słowami autora a moimi myślami, pewnego uporządkowania własnych spostrzeżeń. Jednak wcale nie czułam się komfortowo, czułam się napastowana skracaniem dystansu, atakami na uniwersyteckie wykształcenie i choć nie wiem na ile słusznie odebrałam to, co wyziera pomiędzy wierszami, uwiera mi przemycanie kontekstu własnej omnipotencji autora.
Tytuł obiecywał, że psychoterapia miała być lekarstwem bez skutków ubocznych. Ja odczuwam skutki uboczne tej lektury. Zawartość jest okej, nie mogę się przyczepić, jest dawka teorii, dawka rzeczywistych historii pacjentów, są komentarze autora... I jestem szczerze przekonana, że znajdzie się grono osób zachwyconych tą pozycją. Jednak MI, osobiście, personalnie, subiektywnie, coś tu nie gra. Bo skoro Sybilski pracuje w oparciu o rzetelne badania naukowe, to dlaczego nie cytuje żadnego z nich? Dlaczego nie odsłania źródeł swojej wiedzy? A więc jedynej podbudowanej nauką, a nie przekonaniem co się komuś wydaje, że tak jest? Oczywiście są wzmianki literaturowe, nie jest to jednak wskazanie skąd co wie (a tego od naukowca wymagam).
W psychoterapii ważna jest relacja pacjenta i terapeuty, ich wzajemne zaufanie. Nie polubiłam się z autorem, nie zaufałam mu na tych 192 stronach, czułam się traktowana z wyższością, czułam jak autor narusza moją strefę komfortu i niechciane pcha się zbyt blisko, zbyt intymnie. Ja z całą pewnością nie nadaję się na psychoterapię u Zdzisława Sybliskiego. Nie wiem tylko czy to oby fatalnie nie świadczy o mojej kondycji psychicznej...
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję, bo pozycja tak mi pozgrzytała w głowie, że długo o niej nie zapomnę.
Jeśli komuś nie chciało się czytać całości, podsumuję:
1) treść okej,
2) forma podania przedziwaczna i nienaturalna,
3) dominujące uczucie towarzyszące mi przy lekturze: irytacja.