Michael Seed, a właściwie Steven Wayne Godwin - franciszkanin, pełniący posługę w Katedrze Westminsterskiej jako sekretarz do spraw ekumenizmu, duszpasterz celebrytów, przyjaciel koronowanych głów. The Times nadał mu tytuł „księdza stulecia”. Ci, którzy go znają mówią, że jest człowiekiem wyjątkowym - życzliwym, mądrym i ciepłym, na którego zawsze można liczyć. Do niedawna jednak, nawet oni nie znali tragicznej historii jego dzieciństwa.
Michael mieszkał razem z rodzicami w największych slumsach Manchesteru, w dzielnicy przeznaczonej do rozbiórki. Trudno mu odszukać w pamięci jakiekolwiek szczęśliwe chwile ze swojego dzieciństwa. Pamięta, że chciał uciec - nie od nędznego życia, ale od piekła, które zgotował mu własny ojciec - człowiek, który przez wiele lat bił do nieprzytomności i zadręczał psychicznie własną żoną i dziecko. Nieustanne awantury i przemoc stanowiły w domu Seedów nieodłączny element codzienności. Michael nie mógł liczyć na niczyją pomoc. Jego matka pogrążona w głębokiej depresji z dnia na dzień stawała się coraz bardziej nieobecna, nie reagowała na nic. W pewnym momencie przestała walczyć i poddała się. Biernie przyjmowała kolejne ciosy. Kilkakrotnie próbowała odebrać sobie życie i w końcu rzuciła się pod pociąg. Skazała tym samym ośmioletniego wówczas Michaela na samotną walkę o przetrwanie.
Po śmierci matki życie Michaela stało się jeszcze większym koszmarem niż było do tej pory. Ojciec całą swoją nienawiść i agresję skierował właśnie na niego. Wykorzystywał go też seksualnie. Chłopiec nie zaznał chwili wytchnienia nawet w szkole, gdzie przezywany i dręczony przez inne dzieci tracił nadzieję na normalne życie. Były chwile, kiedy jedyne czego pragnął to umrzeć, żeby tylko uwolnić się od koszmaru, który go spotkał. Za każdym razem jednak coś sprawiało, że Michael wybierał życie.
Dziecko niczyje to jedna z najbardziej wstrząsających książek jakie czytałam. Po raz kolejny przekonałam się, że najokrutniejsze historie pisze samo życie. Dramat jaki spotkał Michaela wydaje się nieprawdopodobny. Trudno pojąć skąd w jego ojcu było tyle agresji. Jeszcze trudniej zrozumieć bierność i obojętność wszystkich dookoła, którzy pomimo, że zdawali sobie sprawę z tragedii dziejącej się tuż obok, nie zrobili zupełnie nic. Historia tego maltretowanego chłopca, nieszczęśliwego i spragnionego miłości porusza najwrażliwsze struny w sercu, doprowadza do łez. Chociaż cała książka napisana jest bardzo prostym językiem, to doskonale oddaje wszelkie emocje. Ból i zło są tutaj prawie namacalne, mamy wrażenie, że obserwujemy dramat małego chłopca stojąc dosłownie z boku. Najgorsze, że nic nie możemy zrobić.
Myślę, że Michael Seed zrobił odważny krok, decydując się po kilkudziesięciu latach milczenia na publikację swoich tragicznych wspomnień z dzieciństwa. Bardzo trudno bowiem zmierzyć się z koszmarną przeszłością i ponownie spojrzeć w jej okrutne oczy. Franciszkanin, jak sam twierdzi, zrobił to „dla innych - żeby przestali się bać”. Ogromnie zdziwiło mnie, że ojciec Michael w swojej książce nikogo nie potępia, nie oceania, nie osądza. Ani razu nie pada pytanie „Dlaczego?”. Podziwiam go także za to, że pomimo licznych krzywd i upokorzeń jakich doznał, pomimo zła, które go spotkało, wyrósł na wartościowego, dobrego człowieka.
Dla mnie Dziecko niczyje to nie tylko tragiczne wspomnienia, ale pełna nadziei historia człowieka, który pomimo licznych przeciwności wygrał swoje życie.