Przyznam się, że książkę „Dziecko niczyje” Michaela Seeda przeczytałam już jakiś czas temu, ale musiałam nieco ostudzić emocje, jakie mną targały, żeby móc cokolwiek o niej napisać. Nie pamiętam, żeby jakakolwiek książka, którą czytałam ostatnio, wywarła na mnie aż takie wrażenie. Do tej pory, jak o niej pomyślę, to pojawiają się w moich oczach łzy, gardło zaciska mi jakaś dziwna obręcz, a serce wali w piersiach jak oszalałe. Dlaczego? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, to trzeba książkę przeczytać, bo słowa nawet najlepszej recenzji nie będą w stanie tego wytłumaczyć. Ale spróbuję choć w drobnej części udowodnić, że ta opowieść może spowodować burzę emocji i jest warta, by po nią sięgnąć i spędzić te wszystkie opisane chwile z Michaelem Seedem.
Kim jest Michael Seed? Myślę, że niewiele osób w Polsce o nim słyszało, a jest on jednym z najbardziej znanych kapłanów katolickich na wyspach brytyjskich. Naprawdę nazywa się Steven Wayne Godwin. Urodził się w 1957 roku w Manchesterze. Swoje dzieciństwo i lata wczesnej młodości opisał właśnie w książce „Dziecko niczyje”. Dzięki tej opowieści poznała go cała Wielka Brytania. Ale już wcześniej miał wielu przyjaciół wśród celebrytów, koronowanych głów, był spowiednikiem Tony’ego Blaira. To właśnie dzięki niemu Tony Blair przeszedł na katolicyzm.
A oto jak określają go przyjaciele:
Sir Jeffrey Archer, pisarz:
"Ojciec Michael Seed to człowiek wyjątkowy i nietuzinkowy…(…). Michael obraca się wśród premierów i zwykłych ludzi, darząc wszystkich taką samą życzliwością, ciepłem i mądrością. Właśnie dlatego ma tak wielu przyjaciół w różnych kręgach społecznych" [1]
Martina Cole, powieściopisarka:
"Michael nigdy nie zawodzi jako przyjaciel. Potrafi słuchać, okazując przy tym zrozumienie i zachowując zdumiewający wręcz obiektywizm. Poza tym jest wspaniałym księdzem i duszą towarzystwa". [2]
Ann Widdecombe, parlamentarzystka:
"Jest dowcipnym, życzliwym i bardzo gorliwym zakonnikiem." [3]
Ojciec Michael Seed przez 23 lata pełnił funkcję sekretarza do spraw ekumenicznych przy Katedrze Westminsterskiej. Przez papieża Jana Pawła II został uhonorowany w roku 2004 najwyższym watykańskim odznaczeniem, złotym krzyżem Pro Ecclesia et Pontifica.
O jego dzieciństwie nie wiedział nikt (nawet najbliżsi przyjaciele) prawie 50 lat. W końcu zdecydował się na przerwanie milczenia „dla innych – jak mówi – żeby przestali się bać”.
Michael wraz z rodzicami Joe i Lillian Seed mieszkał od najmłodszych lat w jednej z najbiedniejszych dzielnic Manchesteru – Openshaw, dzielnicy przeznaczonej do rozbiórki. Z dzieciństwa nie zapamiętał domu pachnącego czystością, dobrym jedzeniem, kwiatami – w jego domu od zawsze pachniało stęchlizną, wilgocią i brudem. Zawsze było zimno.
"Często przez całą noc trząsłem się z zimna" [4]
I jest jeszcze coś, co Michael zapamiętał i co było zdecydowanie gorsze niż warunki bytowe panujące w domu – strach, ból, przemoc, wieczne krzyki ojca i matki. Ojciec – strażnik więzienny od chwili jak Michael sięgał pamięcią wyżywał się w sposób straszny na rodzinie.
"Zawsze dostawałem klapsy. Byłem też bity w nogi, pupę, po rękach, niekiedy w twarz. Mama również. Ale czasem tata uderzał ją w twarz pięścią, rozkrwawiając jej wargę lub podbijając oko." [5]
Matka na początku stawała w obronie syna, ale wzmagało to tylko nienawiść i furię ojca. Z czasem coraz mniej reagowała na wszystko. Przyczyną tego była depresja i całe tony antydepresantów i innych środków uspokajających, które pochłaniała. Michael określał to pojęciem „wyłączona”.
" mama jest „wyłączona”. Nie funkcjonowała wtedy normalnie."[6]
Czteroletnie dziecko nigdy nie miało zapewnionego jedzenia. Musiało samo zadbać o jakąś kanapkę dla siebie, o ciepłym posiłku, obiedzie nie było co marzyć.
"Co jakiś czas w kuchni pojawiało się nowe pudełko płatków zbożowych. Świadczyło to o tym, że mama była na zakupach. Ale zdarzało się to nieregularnie. Niekiedy całymi tygodniami nie było na górze żadnego jedzenia. Często jadłem na śniadanie tylko banana lub jabłko. Podobnie było z kolacjami." [7]
Depresja, stan „wyłączenia”, ciągły, paraliżujący strach doprowadziły matkę do wielu prób samobójczych, z których jedna – Michael miał wtedy osiem lat – zakończyła się sukcesem.
Do przemocy fizycznej, bicia, katowania, krwi spływającej z twarzy, krzyków matki dołączyło się również po jakimś czasie molestowanie seksualne. Dziecko było zmuszane do wykonywania czynności, o których wiedziało, a w zasadzie wyczuwało, że są czymś złym, ale nie było w stanie im przeciwdziałać, czy też odmówić ojcu. Wtedy nawet noce przestały być bezpieczne.
"Jako chłopiec nie rozumiałem, kiedy inne dzieci mówiły, że mają senne koszmary. Ja tylko podczas snu czułem się bezpiecznie. Dla mnie koszmary zaczynały się w chwili przebudzenia." [8]
Tego typu przykłady można by mnożyć. Bicie pasem po rękach, nogach, tułowiu, twarzy (często była to również sprzączka, co potęgowało ból), przypalanie rozżarzonymi prętami kominkowego rusztu, molestowanie nazywane przez ojca „wyciskaniem mleka”, ból nie do wytrzymania, paraliżujący strach, chęć ucieczki przed przemocą i terrorem domowym. Nawet utrata przytomności w czasie bicia strażniczą pałką nie powstrzymywała ojca przed kolejnymi atakami i pobiciami.
I wszystko to działo się w domu – w miejscu, które powinno być najbezpieczniejszym miejscem pod słońcem. To tu powinno się odpocząć po męczącym dniu, poczytać książkę, pobawić zabawkami lub porozmawiać z kimś, kogo się kocha najbardziej na świecie. Niestety takiego domu Michael nigdy nie miał. Jak dużo dzieci i kobiet cierpiało i cierpi tak jak oni?
Na przemocy fizycznej nie kończyło się w domu Michaela. Ojciec znęcał się również nad chłopcem i swoją żona psychicznie – poniżał, upokarzał na każdym kroku.
" …dla taty byłem „nicponiem”, „złym chłopcem”, „bezużytecznym bachorem” i „kulą u nogi”. Często mówił mi, że jestem „dzieckiem niczyim”. A ja mu wierzyłem. Dorastałem w przekonaniu, że jestem zły i głupi, a nasza rodzina niczym nie różni się od innych." [9]
Ileż złego, jakiż ból emocjonalny i cierpienie wywoływały takie słowa w sercu małego chłopca. Tym bardziej, że nie rozumiał, dlaczego własny ojciec w ten sposób go traktuje, czym sobie na takie traktowanie zasłużył.
"…pragnąłem wiedzieć, co jest ze mną nie w porządku, skoro wywołałem tak straszny napad złości i agresji u człowieka, który powinien być moim opiekunem…" [10]
Michael nie zaznał spokoju nawet w szkole. I choć zdarzały się sytuacje, że nauczyciele zauważali ślady po pobiciach na ciele chłopca, skrzętnie ukrywane pod ubraniem siniaki i rany, to jednak nikt nie był w stanie mu pomóc. Dziecko w obawie przed kolejnymi pobiciami, nie przyznawało się do przemocy w domu, twierdząc, że spadło ze schodów lub w inny „zwyczajny” i przypadkowy sposób doprowadziło do obrażeń. Nikt z dorosłych nie był aż tak dociekliwy, żeby wbrew woli chłopca zająć się jego życiem.
Nie miał również oparcia wśród kolegów szkolnych, a wręcz przeciwnie dzieci bywają okrutne i potrafią skutecznie dokuczać mniej odpornemu psychicznie koledze. Powodem drwin były próby samobójcze mamy Michaela, okrzyknięto ją nienormalną i cynicznie szydzono z tego powodu z Michaela. Taki emocjonalny gwałt, zadawanie dotkliwych, choć niewidocznych gołym okiem ran psychicznych, poniżanie, zastraszanie, prześladowanie, wyśmiewanie, kpienie było dla Michaela dużo gorszym doświadczeniem niż rany i siniaki zadawane przez ojca lub też pobicia przez kolegów.
"Te dzieciaki nie do końca zdawały sobie sprawę z tego, co robią. Nie zmienia to jednak faktu, że ich słowa bardzo mnie raniły." [11]
Odrobinę lepszych doświadczeń wnosiła do życia Michaela jedynie babcia, do której rodzina przeniosła się, gdy Michaela skończył siedem lat. Dzielnica, w której mieszkali w Manchesterze została zburzona i nie mając gdzie się podziać, byli zmuszeni przenieść się do rodziców Lillian. W ten sposób Michael wraz z rodzicami znalazł się w Boltonie licząc na poprawę swojego życia. Jakże się mylił !!!
Nie będę opisywać dalszych losów Michaela – o tym możecie, a w zasadzie powinniście sami przeczytać.
„Dziecko niczyje” jest niezmiernie wzruszającą i wstrząsającą autobiografią człowieka, który potrafił znieść te wszystkie opisane przez siebie tragedie. Książka tym bardziej wstrząsa czytelnikiem, że nie jest wydumaną, wymyśloną fikcją literacką, ale niestety tę książkę napisało samo życie. I choć zdarzenia w niej opisane nie mieszczą się w głowie i każdy, kto ma serce zamiast kamienia będzie sobie zadawał pytanie „Jak to możliwe? Jak ludzie mogą być tak okrutni i bezwzględni wobec małego dziecka?”, to jednak zdarzyły się naprawdę i myślę, że nie są odosobnione. Jakże dużo dzieci cierpi w podobny sposób jak Michael. Jakże dużo ludzi widzi to i w żaden sposób na to nie reaguje. Jak dużo jest nieszczęść na naszym świecie, wokół nas.
Czytając tę książkę zadajemy sobie pytanie: czy tak musi być? Czy naprawdę nic nie mogę zrobić, żeby zapobiec takim sytuacjom i takiemu okrucieństwu? Jakże często słyszymy płacz dziecka w mieszkaniu obok – czy zastanawiamy się wtedy, dlaczego to dziecko płacze; dlaczego słychać krzyki rodziców? A może właśnie wtedy powinna nastąpić nasza interwencja, może należałoby sprawdzić, czy w tej rodzinie nie dochodzi do gwałtu, okrucieństwa, przemocy?
Michael wyrósł na dobrego, porządnego człowieka. Miał w sobie bardzo dużo wewnętrznej siły, która pozwoliła mu na przezwyciężenie wszystkich przeciwności losu. Spotkał też w późniejszych latach swojego życia osoby mu życzliwe, osoby, które pomogły mu ukierunkować swoje życie. Poza tym w Michaelu zawsze drzemało „coś”, co nie pozwoliło mu na popełnienie największego gwałtu wobec własnej osoby – na odebranie sobie życia. Niestety nie każde maltretowane i molestowane dziecko ma w sobie tyle siły. Zdarza się przecież tak wiele tragedii, tak wiele dzieci i nastolatków popełnia samobójstwo – dlaczego tak musi być? Czy my jako ludzie wzrastający w normalnych warunkach nie ponosimy również za to odpowiedzialności?
„Dziecko niczyje” to książka na wskroś smutna, zmuszająca do refleksji, ale również niosąca nadzieję. Bo przecież wszystko, co złe kiedyś się skończy – nikt nie wie, kiedy; nikt nie wie, jak, ale skończy się na pewno. I tylko od nas zależy, jak wykorzystamy tę odmianę losu i co zrobimy z naszym dalszym życiem. Michael wykorzystał swoją szansę, ale czy wszyscy są również do tego zdolni?
Książkę czyta się bardzo szybko mimo tak trudnego tematu w niej poruszanego. Na pewno duży wpływ na to ma prosty, jasny dla każdego czytelnika, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników język opowieści. Taki język jest tu jak najbardziej na miejscu, bo żeby przedstawić ból, przerażenie, czy strach dziecka, nie trzeba używać zbędnych ozdobników. Wystarczy sucha relacja, żeby wzbudzić w czytelniku niesamowite emocje, doprowadzić do łez, współczucia, bólu w okolicach serca i mętliku w głowie.
Na koniec chciałam pogratulować wydawnictwu pięknego wydania tej książki. Już sama okładka utrzymana w brązowej konwencji kolorystycznej, przedstawiająca małego Michaela uśmiechniętego, z palcem uniesionym do góry w geście „OK” sprawia niesamowite wrażenie. Na pozór bowiem przedstawia szczęśliwe dziecko, ale jak przyjrzymy się jej dokładniej, to zauważymy siniak na twarzy, podbite oko, zasiniałe ręce i … przerażony wzrok. Oczy nie kłamią, bo nawet dorosły człowiek miałby problem, żeby ukryć w nich prawdę, a co dopiero małe dziecko.
Polecam wszystkim, bez wyjątku tę bulwersującą opowieść. Gwarantuję, że na pewno długo o niej nie zapomnicie, a może nawet na zawsze pozostanie w Waszej głowie.
[1] Michael Seed „Dziecko niczyje” , PROMIC 2013, str.11
[2] tamże, str.9
[3] tamże, str.11-12
[4] tamże, str.24
[5] tamże, str.23
[6] tamże, str.28
[7] tamże, str.29
[8] tamże, str.20
[9] tamże, str.25
[10] tamże, str.61-62
[11] tamże, str.78