Krystyna Chiger mieszka dziś w Stanach Zjednoczonych, a sweterek, który przetrwał wojnę i miesiące w lwowskich kanałach znajduje się w muzeum Holokaustu w Washingtonie. Dziewczynka miała siedem lat, gdy zeszła z rodziną pod ziemię, w mroczny, zimny i mokry świat, o którym my dzisiaj nawet nie musimy myśleć. Dla prześladowanych i mordowanych ludzi był to jedyny, zresztą także wątpliwy, ratunek. Po latach Krysia postanowiła wrócić do wspomnień i opisać swoją historię - w dużej mierze opierała się na pamiętnikach ojca. Nieprawdopodobne szczęście, jakie miała w czasie wojny rodzina Chigerów sprawiło, że mogła to zrobić, mogła dać nam kolejne świadectwo. Było ich już wiele, stosunkowo niedawno pojawiła się chociażby "Wojna Klary" opisująca dość podobne wydarzenia - bohaterka z rodziną ukrywała się pod podłogą domu przez dwa lata, każdej minuty drżąc o życie. Częstotliwość pojawiania się tego typu wspomnień nie umniejsza wartości książki Krystyny Chiger, która jest niezastąpiona i bardzo potrzebna. Zaczynamy powoli zapominać, zacierają się w naszej świadomości okrucieństwa i nieprawdopodobne bestialstwo mające miejsce w połowie zeszłego wieku. Zapomnienie może kiedyś doprowadzić do powtórki, dlatego nie wolno nam wymazać z pamięci tego, do czego doprowadziły rządy Hitlera i Stalina. I dlatego każda książka mówiąca nam o tym, do czego jest w stanie doprowadzić człowiek jest ważna tak dla naszego pokolenia, jak i dla przyszłych.
"Dziewczynka w zielonym sweterku" nie wciąga tak bardzo jak "Wojna Klary", poza tym nie jest aż tak przejmująca w odbiorze, nie wyciska łez, nie serwuje nam traumatycznych wydarzeń i bezpośrednio nie obrazuje okrucieństw okupantów - powodem jest między innymi wiek dziewczynki, która była dużo młodsza, niewiele pamięta, a do tego spędziła w kanałach o wiele mniej czasu, niż Klara Kramer przesiedziała w schronie pod podłogą. Krysia nie zarejestrowała w pamięci wielu zdarzeń, które nie docierały wówczas do jej dziecięcej świadomości, piętnastoletnia Klara była już prawie dorosła, wszystko widziała i bardzo mocno przeżywała. Natomiast siedmioletnie dziecko wielu zjawisk nie było w stanie pojąć, dlatego relacja Krysi jest jakby osnuta mgłą dziecięcej niewiedzy, przez co jest inna, odświeżająca, dająca nam obraz z zupełnie innej niż dotąd perspektywy.
Książka Krystyny Chiger napisana jest językiem prostym, ale sugestywnym, plastycznym. Wciąga i nie pozwala oderwać się od lektury. Mając do dyspozycji tylko słowo autorka potrafiła przekazać czytelnikowi o wiele więcej emocji niż Agnieszka Holland swoim filmem, który powstał niedawno na podstawie tych wspomnień. Reżyserka mogła wykorzystać o wiele więcej bodźców - do jej dyspozycji było nie tylko słowo, ale także obraz, dźwięk, muzyka. To mogło dać jej wielką przewagę nad wspomnieniami Krysi. Niestety, nie wykorzystała ich dostatecznie. Pozmieniała nie tylko nazwiska, ale i fakty, co bardzo mnie zraziło, poza tym jej opowieść ani na chwilę mnie nie wzruszyła, nie przeraziła. Nawet scena z porodem w kanałach i jej późniejsze konsekwencje nie wywarły na mnie takiego wrażenia, jakie zaserwowała mi autorka wspomnień pisanych. Oglądając film nie czułam tego przejmującego rozdarcia, które odczuwali Żydzi ukryci w kanałach, a które tak znakomicie opisała Krystyna Chiger - ciemność była dla nich tak wybawieniem jak i niebezpieczeństwem, oznaczała śmierć, ale i wyzwolenie.
Agnieszka Holland pominęła zupełnie życie rodziny Chigerów przed zejściem w świat podziemi, a były to losy bardzo ciekawe i warte opowiedzenia. Przed wojną ojciec Krysi i Pawełka miał duży sklep i piękne mieszkanie, dzieciom niczego nie brakowało - Krysia miała nianię, drogie zabawki, wyjazdy wakacyjne na wieś. Tym dramatyczniejsze wydaje się to, co ją spotkało później. Po wrześniu 1939 roku z dnia na dzień zostali bez niczego. Ignacy Chiger był człowiekiem obrotnym i aktywnym, w kolejnych mieszkaniach budował skrytki, w których dzieci musiały się chować w chwili, gdy rodzice wychodzili do pracy. Czteroletnia Krysia i dwuletni Pawełek siedzieli w ciemnych, ciasnych miejscach przez wiele godzin nie mogąc rozmawiać ani się ruszać. Niewiarygodne bohaterstwo maleńkich dzieci wprost poraża. A potem, gdy nie pozostaje już nic innego, schodzą wraz z rodzicami w przerażającą ciemność, zimno, wilgoć i smród, w okolice rwących nurtów rzeki, która pochłania kolejne żywoty ludzkie, która zabiera im ukochanego wujka, w towarzystwo szczurów i robactwa. I tam te wymuskane i przyzwyczajone do luksusów dzieci spędzają ponad rok, tam muszą żyć, funkcjonować, jeść, bawić się. Co więcej - znoszą to bohatersko i bez słowa skargi. Nie są tam same, stykają się z różnymi ludźmi ukrywającymi się tak samo jak one, Chiger znakomicie opisuje najróżniejsze charaktery, kreśli świetne portrety psychologiczne.
Tytułowy zielony sweterek był dla dziecka najcenniejszym skarbem, jedyną pamiątką wyniesioną z domu, jedyną rzeczą pamiętającą dawne życie. Drobiazg, który stał się całym światem, ogrzewającym, dającym nadzieję, pełnym wspomnień. Agnieszka Holland pominęła prawie zupełnie nie tylko wątek sweterka, ale również postaci dzieci, które zostały ukazane marginalnie, są dla niej prawie nieistotne. Dla mnie te maleńkie istotki są w tej historii najważniejsze. "Dziewczynka w zielonym sweterku" po raz kolejny udowodniła wyższość książki nad filmem.
http://zielonowglowie.blogspot.com/